Pandemia dotyka szkołę i jej „normalność”. Zastała nas kompletnie nieprzygotowanych na wyzwania edukacji poza budynkiem szkoły. Placówki oświatowe w różny sposób szukały swojej drogi i metod funkcjonowania. Oczywiście z różnym skutkiem. Niektóre postawiły na typowe metody autodydaktyczne ze wspomaganiem i kierowaniem przez nauczyciela. Opierało się to (i pewnie nadal opiera) na przesyłaniu przez nauczyciela zakresu materiału i zadań ćwiczeniowych, które potem są odsyłane i oceniane. Ta metoda jest skuteczna, ale raczej wtedy, gdy podejmujemy trud edukacji dobrowolnie i mamy wolę się czegoś nauczyć. Nie żyjemy jednak w idealnym świecie i do szkoły uczniowie raczej nie chodzą z ochotą, a transmisja treści nie odbywa się, bo uczniowie tego chcą, ale raczej dlatego, że muszą. To jest przykra prawda, ale rzeczywiście jest tak, że szkoła jest instytucją przymusu, w mniejszym lub większym stopniu opresyjną. Chociaż ciężko się o tym pisze. W świecie idealnym wszyscy uczniowie byliby pilni, a nauczyciele zdeterminowani, przyjacielscy i doskonale przygotowani. Wiemy jednak, że to utopia. Część szkół, jak już wspomniałem, wybrała model autodydaktyczny, niejako godząc się z faktem, że transmisja treści oko w oko, za pośrednictwem kamery i komputera będzie skazana na niepowodzenie i chcąc uniknąć sytuacji stresujących, poprzestaje na zadawaniu treści i rozliczaniu odesłanych prac. Osobiście uważam, że jest to wylewanie dziecka z kąpielą, szczególnie w młodszych klasach szkół podstawowych, kiedy presja na wynik jest duża, a groźba niesamodzielności wykonywanych prac jeszcze większa. Można więc, niczym Piłat, umyć ręce i wierzyć w uczciwość, ale jednocześnie trzeba być świadomym, że to w ogromnym stopniu farsa i markowanie edukacji. Na krótką metę zadziała, ale w dłuższej perspektywie braki wyjdą i będzie to bolesne zderzenie z systemem, który nie będzie słuchał wymówek o tym, że te treści były „na zdalnym”.
Innym scenariuszem, najbardziej rozpowszechnionym, jest stosowanie platform do nauki zdalnej, w której uczestniczą jednocześnie uczniowie i nauczyciele, wchodząc ze sobą w interakcję za pośrednictwem Internetu oraz mikrofonu i kamery. Oczywiście w świecie idealnym wszyscy mieliby włączone kamery i braliby udział w lekcjach aktywnie i z chęcią. No, ale to idealny świat, który nie istnieje, a którego domagają się niektórzy dyrektorzy i nauczyciele, często nie mając świadomości, albo ją wypierając, jak bardzo odmienny jest to stan dla psychiki młodego człowieka, który nie ma jeszcze punktów odniesienia i „kotwic” dorosłości, a jedyne, na czym może się oprzeć, to my – dorośli. A my przecież bardzo często sami niekoniecznie radzimy sobie z tą sytuacją, a młodzież na nas patrzy i się gubi. Ostatnio pisał o tym Franciszek Brzozowski, że potrzebujemy sami spojrzeć w głąb siebie, zmienić się, jeżeli chcemy kształtować młodzież. Ale znowu – idealny świat nie istnieje i pewnie duża część z nas się nie nawróci. Zabraknie nam sił, chęci, motywacji. Poddamy się biegowi rzeczywistości, będziemy żyć z dnia na dzień, nie odwracając się za siebie, zmierzając do nieznanego końca. I w takiej postawie obojętności, pogodzenia nie ma zasadniczo niczego tragicznego. Większość świata tak funkcjonuje – aby przeżyć, aby do przodu, aby nie było problemów, aby był święty spokój – patron większości ludzi. I w szkole to nabożeństwo do świętego spokoju widać bardzo mocno. Dlatego jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Ale są szkoły z misją. Są szkoły, które chcą w nauczaniu zdalnym osiągnąć to samo, co w nauczaniu stacjonarnym i próbują tak dociskać śrubę dyscypliny, żeby uczeń i nauczyciel przypadkiem nie zapomnieli, po co w tej szkole są. No właśnie, po co?
W szkołach dominuje często kult wyniku, kult rankingu, kult „starych, dobrych czasów”. I żadne nowinki się nie przecisną albo zostaną potraktowane jako konie trojańskie demoralizacji, obniżania standardów i pobłażania. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że szyję grubymi nićmi i bardzo mocno przesadzam i uogólniam. Ale umówmy się, takie prawo publicystyki. Chodzi mi o jasne zarysowanie pewnych matryc w podejściu do nauczania zdalnego, które nie ma idealnych rozwiązań i metod. Wszystkie będą obarczone wadami, które mniej lub bardziej będą wpływać na psychikę młodzieży.
Za najbardziej szkodliwe uważam jednak chodzenie pod prąd aktualnych badań i obserwacji dotyczących psychiki młodych ludzi. A te badania, o czym ostatnio pisałem, są porażające. Jeśli wrzucimy tę młodzież –skołowaną, znerwicowaną, niewyspaną i z myślami samobójczymi – do szkoły, która narzuca obowiązek włączania kamer, przymus eksponowania siebie przed klasą, to niszczy się wtedy u części z nich ostatnią bezpieczną przestrzeń – własny kąt w mieszkaniu. To być może jest w wielu przypadkach przesada, ale zapewniam, że takie sytuacje nie są odosobnione. Ta młodzież często wpada wówczas w stany głębokiej depresji, wycofują się w głąb siebie, bo ich otoczenie staje się dla nich obce. Nikt nie chce żyć w miejscu, które jest obce, a przypomina o tym oko kamery.
Prawo oświatowe mówi jasno, że nie można nikogo (a więc również nauczycieli) zmusić do tego, żeby włączali kamery. Przyczyn jest wiele. Te psychologiczne, które opisałem powyżej, ale również prawne związane z udostępnianiem wizerunku i zarządzanie tym wizerunkiem. Tę wyliczankę można skończyć na strachu przed staniem się memem. Bo przeciągniemy się, ziewniemy, podrapiemy się po uchu, a ktoś zrobi zrzut ekranu, doda podpis albo zmontuje z czymś innym i gotowe. Nie możemy się dziwić, że młodzież ma opory. To jest czas największych kompleksów, rozpychania się łokciami wśród rówieśników o uznanie, popularność, bycie fajnym. Zmuszanie do włączania kamer jest bezprawne, ale również niebezpieczne. Tym bardziej że mamy już w Polsce do czynienia z samobójstwami nastolatków, a wszelkie raporty mówią o krachu zdrowia psychicznego w tej grupie.
Jak więc powinno wyglądać zdalne nauczanie i na co powinno być ukierunkowane? Na dobrostan ucznia, na jego rozwój jako człowieka, na bezpieczeństwo i przede wszystkim na relacje z uczniem. Ile nauczymy, tyle nauczymy, ale jeśli nie stworzymy bezpiecznych i komfortowych warunków, to pomimo najbardziej nowoczesnych metod, nie nauczymy niczego, a możemy zrobić krzywdę.