Czasami jest tak, że wszystko prowadzi do nieuchronnego końca, który nam się nie spodoba. Bardzo często nie mamy na to wpływu, płyniemy z prądem wydarzeń, jesteśmy niesieni na fali zbiegów okoliczności, czasu i przypadków. Tak często chcemy wyjść na ląd, chcemy wyrwać się z tej fali, ale jesteśmy połączeni z innymi, którzy są w tym samym prądzie i albo ich zostawimy w tym pędzie, albo będziemy im towarzyszyć.

Są to zasadniczo dwie strategie na przeżycie życia i chyba realizowane przez każdego z nas w różnych jego momentach. Czasami jesteśmy egoistami, a czasami zachwycamy naszą bezinteresownością. Oczywiście zawsze mamy doskonałe wytłumaczenie tego, dlaczego w danej sytuacji zachowaliśmy się w określony sposób. Uwielbiamy racjonalizować to, co robimy, dlatego że zasadniczo każdy lubi czuć się ze sobą dobrze i nie lubi nieprzyjemnego głosu z tyłu głowy – sumienia. Taki jest człowiek – od tysięcy lat taki sam w kwestiach etycznych.

Na całym świecie istnieją różne systemy etyczne. Jedne więcej zakazują, inne są bardziej liberalne, ale zasadniczo ich celem jest regulacja zachowań społecznych i normowanie życia – oddzielanie tego, co pożądane, od tego, czego dana społeczność sobie nie życzy. Normy wprowadzają ład i porządek w chaos świata i to dobrze. Ludzie wolą żyć w sytuacjach jasnych i klarownych, łatwiej porządkować swoje życie w sytuacjach przewidywalnych.

Czy szkoła przeżywa teraz swój czas chaosu? Czy jest to moment w naszej historii, w którym decyduje się los systemu edukacji? Czy stoimy na progu radykalnych zmian? Na pewno wielu chciałoby zmian, które doprowadziłyby do uczynienia szkoły bardziej przyjazną i dobrą dla dzieci i młodzieży, wskazując na to, że podstawa programowa czy, szerzej mówiąc, nauczane treści nie stanowią albo nie powinny stanowić głównej funkcji szkoły. Powołują się na argumenty, według których w dzisiejszym świecie można sięgnąć po wiedzę w każdej chwili, bo jest ona dostępna w kieszeni każdego z nas.

Jest w tym oczywiście dużo racji, bo wiedza jest rzeczywiście dostępna jak nigdy i nie wymaga nie wiadomo jakich środków materialnych. Zgadzam się również z tym, że pilniejszym problemem w polskiej szkole, szczególnie teraz w dobie pandemii, jest skupienie się na ogólnym dobrostanie uczniów, na ich zdrowiu psychicznym i równowadze emocjonalnej. Bez tego nie może zaistnieć skuteczne nauczanie treści programowych. Żeby móc oddziaływać na te przestrzenie człowieczeństwa, nauczyciel musi być świadomy tego, w jakie relacje wchodzi ze swoimi podopiecznymi. Bo dobre relacje są podstawą edukacji – bez nich nie zachodzi (albo zachodzi w bardzo ograniczonym stopniu) proces nauczania. Na to wskazują ostatnie badanie.

I rzeczywiście, wydaje się, że to w relacjach, świadomych i umiejętnie prowadzonych, jest przyszłość szkoły. Moim zdaniem nie ma już miejsca w systemie edukacji dla nauczycieli, którzy traktują szkołę jak miejsce pracy w oderwaniu od poczucia odpowiedzialności za integralny rozwój uczniów, ale też siebie. Nie wyobrażam sobie, pracując w szkole, żebym przychodził tam i nie lubił pracy z młodzieżą, a przecież wszyscy wiemy, że tacy nauczyciele się zdarzają. I na pewno jest wiele przyczyn, dla których takimi się stali – wypalenie, złe traktowanie przez przełożonych, brak docenienia pracy, brak możliwości rozwoju, poczucie beznadziei i osamotnienia.

Brak wsparcia psychologicznego dla nauczycieli, grup superwizyjnych czy nawet forów wymiany doświadczeń w przestrzeni szkoły prowadzi właśnie do tego, że nauczyciele staczają się w stany beznadziei i wypalenia. Jestem przekonany, że jest tutaj bardzo dużo do zrobienia. Bo nauczyciel pozostawiony sam sobie, gdy całe wsparcie idzie w kierunku ucznia, to słaby punkt tego systemu. Nauczyciel powinien być dobrze wynagradzany i doceniany za swój trud. System motywacyjny powinien być skrojony czytelnie i uczciwie dla wszystkich. Brzmi jak utopia, szczególnie po dziesiątkach lat deprecjacji naszego zawodu, ale nikt nam nie zabroni marzyć. Co więcej, uważam, że przy wprowadzeniu uczciwego systemu wynagradzania i motywowania zminimalizuje się liczbę nauczycieli, którzy są oderwani od relacji i nie chcą się do nich przywiązać.

Jest jeszcze druga strona medalu. Formowanie człowieka (po obu stronach edukacyjnego frontu) to jedno, ale szkoła jednak czegoś nauczyć musi, bo to jeden z jej głównych celów. Czy da się stworzyć szkołę opartą na uczciwych i zdrowych relacjach, która będzie przygotowywać do egzaminów na odpowiednio wysokim poziomie? A tu jak wiadomo potrzebne są wymagania i konsekwencje. A wiadomo, że wymagania często rodzą w dzisiejszej szkole niepokój i poczucie niesprawiedliwości. Generują zjawisko wyścigu szczurów, często wzmacnianego przez nauczyciela, któremu łatwiej uczyć, jeśli jego uczniowie wzajemnie napędzają się do pokonywania kolejnych trudności. Takie zjawisko samo w sobie nie jest złe, ale jeśli prowadzi do spalania się uczniów tylko na wynik z danego przedmiotu, to jest to już niesławny wyścig szczurów.

Jak więc prowadzić proces wychowawczy i dydaktyczny, aby był pełen harmonii i pobudzał wszystkie sfery rozwoju młodego człowieka, a nie tylko jego intelekt? Jeśli ktoś znajdzie uniwersalną odpowiedź na to pytanie, jest godzien Nobla. Moim zdaniem nie ma uniwersalnych rozwiązań, gdyż człowiek to nie maszyna, to nie istota, która jest wycięta z szablonu. To jest w ludziach piękne, że każdy z nas jest inny. I każdy z nas wymaga innego podejścia, ale również jest w stanie się naginać do potrzeb innych. Ogromną rolą nauczyciela – mistrza, lidera, fachowca i autorytetu – jest wytworzyć w grupie taką sytuację, w której każdy będzie się czuł swobodnie, nie zrezygnuje ze swojej autonomii, a jednocześnie będzie miał poczucie sprawiedliwości przy naginaniu się do potrzeb i woli nauczyciela i pozostałych członków grupy.

Brzmi łatwo, ale łatwe nie jest. Wymaga to starań i poświęcenia – gotowości do zmiany, do wyjścia ze standardowych metod i otwartości na zmianę. Obserwując środowisko, widzę, że nie jest to łatwe. Bardzo łatwo jest natomiast okopać się na własnych pozycjach i budować wieże z kości słoniowej swoich przekonań, wierzeń i założeń, często personalnie skierowanych w „tamtych”. Bez względu na to, kim oni są. My i oni. Dobrzy i źli. Mądrzy i głupi. Przekleństwo naszego społeczeństwa, chyba dodatkowo wzmocnione i zogniskowane w środowisku edukacyjnym. Tak to czuję.

Szkoła na pewno stoi na progu wielkich zmian – zmienia się całe społeczeństwo. Od nas, jej elementów, zależy to, jak te zmiany zostaną przeprowadzone. Czy będziemy płynąć z ich prądem, czy będziemy ich biernymi obserwatorami, związani swoimi przekonaniami? A co, jeśli się okaże, że system nas wypluje? Czy będziemy próbowali wrócić do głównego nurtu? A może próbujmy te zmiany inicjować od dołu, diagnozować własną społeczność szkolną, otwierać się na nowe metody, bo bez wątpienia tego wymaga od nas nowe pokolenie – pokolenie cyfrowe.

Możemy oczywiście zaklinać rzeczywistość, że młodzież jest taka jak zawsze, i dalej brnąć w to, co skutkowało 10, 20, 30 lat temu, i narzekać, że się nie uczą, że nie czytają, że są leniwi. Zmiana musi nastąpić w nas i od nas wyjść – inaczej się wypalimy, oderwiemy i wylądujemy na brzegu rwącego nurtu zmian. Szukajmy złotego środka, który nie zawsze leży w środku.