Edukacja w dobie pandemii, mimo głośnego wołania psychologów, nie była w stanie przesunąć się na inny obszar niż zdobycze intelektualne – to prawda, że ograniczano czas jednej lekcji, że można było korygować programy nauczania czy zmniejszać natężenie pracy, ale nie łudźmy się – zdobywanie wiedzy, czy to przez dorosłych, czy przez dzieci, w momencie społecznej izolacji i zerwania „esencjonalnych” relacji, to ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy. Pobudzanie władz poznawczych to jedno, ale pamiętajmy, że mamy jeszcze wolę, która wyrywa się za poruszeniami serca – pragnie konkretnej treści, którą otrzymujemy w więzi z innymi. Gdy więź zdefiniujemy jako coś, co łączy ludzi ze sobą, to jasno dostrzeżemy, że jest to coś więcej niż „luźny związek”, jakaś społecznie czy prawnie ukonstytuowana relacja – więź zbudowana jest na wartościach, wzajemnej afirmacji i emocjonalnym zrozumieniu. Relacje nie potrzebują takich elementów, aby być relacjami – szkoła ze swej istoty może być bardzo relacyjna, ale może nie budować więzi.
Dotykając problematyki znaczenia relacji, dochodzimy do kwestii stricte egzystencjalnych, które – w równej mierze co intelektualne dociekania – powinny stać się osią edukacyjnego procesu. Wobec tak postawionej perspektywy niezwykle ważne pozostają pytania o edukację egzystencjalną, szczególnie ważną w dobie izolacji: Czy młodzi ludzi otrzymują informacje o narzędziach i sposobach budowania silnych więzi z innymi? Czy młodzi ludzie mają przestrzeń do dzielenia się swoim emocjonalnym balastem? Czy nauczyciele i wychowawcy wchodzą w rolę powierników, czy raczej sami oczekują zrozumienia ze strony swoich wychowanków – przenosząc na nich swoje frustracje, spostrzeżenia? Czy uczniowie mogą dostrzec, że w dobie egzystencjalnych kryzysów dorośli sobie radzą i uczą innych, jak sobie poradzić? Czy raczej dostrzegają kazuistyczne podejście, które nakazuje realizować skrupulatnie założony materiał, nie dostrzegając egzystencjalnej pustki i chaosu po drugiej stronie monitora?
Edukacja, aby mogła być procesem efektywnym, wymaga nie tyle przygotowania pedagogicznego czy metodycznego, ile egzystencjalnego. Nauczyciel wyspecjalizowany w jakiejś dziedzinie, ale niemogący jej „zakorzenić” w codziennej egzystencji, nigdy nie dotknie realnych problemów swoich podopiecznych, a tym samym nie dokona mentalnej zmiany, na której nam wszystkim w szkolnictwie zależy. To oczywiście problemy innego rodzaju, wymagające analizy sposobów „przeżywania” życia przez dorosłych, którzy ciągną za sobą balast traum, emocjonalnych zranień i zblokowań, ale warto się nad nimi pochylić. Szczególnie dziś, gdy edukacja – dosłownie i w przenośni – cierpi.
Środowisko związane z wychowaniem i kształtowaniem młodych ludzi potrzebuje edukacyjnej metanoi, pewnego zwrotu myślenia, mentalnego otwarcia, które uczyni relację nauczyciel–uczeń – relacją więzi, która zapewnia psychiczne bezpieczeństwo do zdobywania intelektualnych szczytów.
Oto kilka kroków takiego nawrócenia:
- Osobisty wgląd pedagogów – określenie własnych potrzeb; zadbanie o emocjonalny komfort; refleksja nad swoim życiem; przepracowanie osobistych trudności;
- Otwarcie na więź z innymi – uporządkowanie relacji z innymi; zadbanie o głębokie relacje; docenianie i wdzięczność w relacji z rzeczywistością;
- Ukazanie wartości relacji – ukazanie przyjaźni jako istotnej wartości; przekazanie narzędzi do budowania stabilnych i silnych więzi;
- Ukierunkowanie na egzystencję – praktyczne zakorzenienie wiedzy w egzystencję; podniesienie rangi transcendencyjnego przeżywania życia;
- Być autorytetem zmiany – pokazać własnym przykładem i przyciągać innych do efektywnej metanoi.
Ten rodzaj zmiany umocni więź społeczną, która determinuje modele edukacyjne. Potrzebujemy zmiany, która uwolni nas od powszechnego defetyzmu, emocjonalnego nieuporządkowania oraz depresyjnego nastroju. Potrzebujemy osób, które udźwigną swoje życie i otaczającą rzeczywistość, aby pomóc dźwigać ją innym. Po prostu...potrzebujemy Świadków Nadziei.