„Wszyscy mamy dwa życia. To drugie zaczyna się w chwili, gdy zdamy sobie sprawę, że mamy tylko jedno”. Powyższe słowa są bardzo stare. Ich autorem jest Konfucjusz, który urodził się ponad 500 lat przed Chrystusem w zupełnie innym kręgu kulturowym. A jednak właśnie ta mądrość wydaje się zaskakująco spójna z filozofią chrześcijańską, jeśli właściwie ją zinterpretujemy. Zaznaczam przy tym, że „właściwie” nie oznacza tak samo, jak myślał Konfucjusz, ale tak, aby wydobyć z tych słów coś wartościowego dla ludzi naszych czasów, naszej kultury i cywilizacji oraz religii chrześcijańskiej.
Co jakiś czas rzucają mi się w oczy książki lub artykuły pt. „Życie po życiu”, „Życie po śmierci” lub coś w tym stylu. Są to historie ludzi, którzy opowiadają, jak przeżyli swoją własną śmierć i wrócili do życia. Zawsze pojawia się w tych relacjach motyw wspólny, którym jest światło, błogość, poczucie szczęścia i chęć pozostania tam już na zawsze. Jak dobrze byłoby bez żadnych oporów uwierzyć w ich przeżycia i od tej pory mieć pewność, że po zakończeniu swojej ziemskiej wędrówki na pewno dostaniemy „bonus” w postaci życia po śmierci. Lekarze jednak mają na ten temat różne zdania i nie potrafią przyjąć jednego wspólnego stanowiska. Wobec tego my również pozostawiamy sobie przestrzeń na wątpliwości i w dalszym ciągu nie mamy przekonania co do tego, że jednak czeka nas coś więcej niż tylko cztery deski trumny i dół w ziemi.
Na co dzień nie zastanawiamy się nad tym wszystkim, żyjemy z dnia na dzień, skupiając się na bieżących problemach. Dopiero bardzo wyjątkowe wydarzenia, które są w stanie zatrzymać nasz „kołowrotek”, zmuszają nas do głębszej refleksji. To może być doświadczenie choroby, własnej lub bliskich osób, śmierć kogoś drogiego naszemu sercu, a może wcale nie tak drogiego, ale młodego, czasem młodszego od nas. Również odwiedzanie cmentarzy, nawet jeśli ma miejsce tylko raz w roku na Święto Zmarłych, potrafi oderwać myśli od tego, co przyziemne i codzienne, aby zmusić do zastanowienia się nad tym, co dla nas jeszcze niedostępne, a jednocześnie nieuniknione. Dociera do nas fakt, że żyjemy już dłużej niż wielu ludzi z naszego otoczenia. Czy zwyczajnie mieliśmy więcej szczęścia niż inni, czy może rzeczywiście nasz los jest gdzieś zapisany i już dawno postanowiono, kiedy i jak umrzemy? Niektórzy zapewne dokonują szybkiej analizy swojego dotychczasowego życia, podsumowują „zyski i straty”, porażki i sukcesy. Może ktoś postanawia zacząć żyć bardziej aktywnie, więcej się angażować, inny zaś wręcz przeciwnie, decyduje się na drastyczną zmianę, aby bardziej skupić się na tym, co ważne, i przestać marnować czas.
Trudno określić stanowczo, jak powinno się korzystać z życia, aby rzeczywiście dobrze spożytkować czas, który mamy do wykorzystania. Tym bardziej że nikt nie wie, ile lat będzie dane mu przeżyć. Przeważnie myśląc o tym, co nas czeka po śmierci, traktujemy to jako nagrodę za „właściwe” życie na ziemi – cokolwiek miałoby to oznaczać. A gdybyśmy spróbowali spojrzeć na to trochę inaczej? Może faktycznie mamy tylko jedno życie? Może nasze życie nie dzieli się na cielesne, ziemskie i na inne, duchowe w niebie (lub też gdzie indziej)? Wyobraźmy sobie te „dwa życia” jako ciągłość, a śmierć jako przejście z jednego sposobu egzystencji do drugiego. Trochę przypominałoby to innego rodzaju przejście, z okresu, gdy żyliśmy w łonie naszej rodzicielki do narodzenia się na świat. Okres prenatalny życia człowieka zupełnie nie jest podobny do tego, co czeka go po narodzeniu. Rozwijamy się i dorastamy, pływając w wodach, nie oddychamy, nie przyjmujemy pokarmów doustnie, nie wypróżniamy się. Nasze nogi nie chodzą i nie byłyby w stanie udźwignąć naszego ciała, dźwięki z otoczenia są przytłumione i mało wyraźne, za to my nie wydajemy żadnych dźwięków. I nagle taki sposób naszego istnienia musi zostać przerwany, nie ma na to żadnej rady. Każdy człowiek prędzej czy później urodzi się, przyjdzie na świat, ponieważ nie może już dłużej funkcjonować w taki sposób. To nie znaczy, że jedno jego życie się skończyło, a zaczyna się inne. Po prostu jego dalszy rozwój wymusza zmianę, która zniesie ograniczenia i da nowe możliwości.
Czy ze śmiercią nie jest podobnie? Przez kilkadziesiąt lat rozwijamy się fizycznie i umysłowo, korzystamy z tego, co daje nam życie na naszej planecie, dzielimy się z innymi ludźmi naszymi zasobami, nie tylko materialnymi. Budujemy przecież różne relacje, obdarowujemy innych naszą miłością, przyjaźnią, biorąc w zamian to, co oni są w stanie nam dać. Mamy możliwość tworzenia społeczeństw, kultury, cywilizacji. Wybiegamy w przyszłość oczami wyobraźni, chcąc uczynić świat lepszym dla następnych pokoleń. Działamy, żyjemy aktywnie, pracujemy na „nagrodę”. Aż w końcu brakuje nam już sił, oddaliśmy światu wszystko, co mogliśmy, a nasze ciało nie daje rady żyć w ten sposób. Następuje więc przejście do innego rodzaju życia, w którym ograniczenia cielesne nie mają znaczenia. Liczy się dusza. Ale to nie jest koniec. To jest tylko pewna zmiana, która wydaje nam się niewyobrażalnie trudna i nie do pojęcia ludzkim umysłem. To tylko pokazuje, jak bardzo nasz umysł jest ograniczony. Bo czy potrafimy sobie wyobrazić, jak to było, gdy jeszcze się nie urodziliśmy? Też jest trudno prawda?
Każdemu człowiekowi zostało dane jedno życie, które rozpoczyna się w momencie poczęcia i trwa aż do wieczności. Nie potrafimy objąć tego naszym umysłem i niektórzy, bardziej ufający własnym zmysłom, odrzucają szybko i stanowczo to wszystko, czego nie potrafią zaobserwować i zrozumieć. Ograniczają w ten sposób możliwość dalszego rozwoju poza to, co cielesne, przyziemne i ulotne, ograniczone do kilkudziesięciu lat. Nie widzą dalszych perspektyw i nie wierzą w nie tylko dlatego, że nie potrafią ich zbadać. Gdyby w ten sposób myślało każde poczęte dziecko przed swoim urodzeniem, jego życie kończyłoby się po dziewięciu miesiącach rozwoju prenatalnego. Jak wiele byśmy tracili, gdyby narodziny nie były w rzeczywistości zmianą sposobu, ale końcem naszego życia.