Któż z nas nie przejął się choć na moment sytuacją polityczną, kryzysem zdrowia, złem tego świata i zagrożeniami, które znajdują się gdzieś na drugiej półkuli naszej planety? Jeśli nawet nie, to chociaż na chwilę zdenerwowaliśmy się na nasze krajowe podwórko. Na pewno znajdziemy coś, co nas frustrowało lub frustruje, o czym może nawet debatujemy wśród rodziny i przyjaciół – zmiany podatkowe, zmiany prawne, sytuacja w oświacie czy służbie zdrowia. Czasem zdarza się tak, że cały ten społeczny, niekiedy odległy kawałek rzeczywistości staje się jakby naszym własnym życiem. W rozmowach zaczynamy wręcz natychmiastowo poruszać tematy trudne – społeczne, polityczne, psychologiczne. Ta przypadłość dotyka zwłaszcza mężczyzn, którzy wydają się nieustannymi poszukiwaczami remedium na wszelkie problemy życia.

Trzeba umieć dobrze porządkować swoje życie, tematy, którymi żyjemy lub jesteśmy zainteresowani. Trzeba umieć pewne informacje zostawić innym, nie brać ich do siebie i nie poszukiwać. Trzeba po prostu żyć własnym życiem, stawiając granice naszej pysze, która karmi się każdą informacją o innych, o problemach świata i katastrofach społecznych. Jesteśmy niekiedy wygłodniali informacji o innych, co widać szczególnie po łatwości pozyskiwania czytelników przez portale plotkarskie czy ilości wyświetleń seriali paradokumentalnych – te szczególnie są zagrożeniem, ponieważ w swoim mechanizmie stanowią substytut prawdziwych, realnych relacji.

Wiele jest mechanizmów, które kierują nas ku życiu zewnętrznemu: zastanawianie się, co myślą o nas inni, rozmyślanie o bogactwach lub sukcesach innych w kontekście własnych porażek, dogłębna analiza emocji i zachowań innych ludzi, ocena moralna człowieka, radykalne sprzeciwianie się jakimś przepisom prawa, które nas nie dotyczą czy wreszcie życie podług innych, w pełnej nieświadomości – życie zależne od pochwał lub krytyki, od akceptacji i odrzucenia; bycie niczym plastelina do ulepienia lub ameba (bez kształtu i własnego zdania).

Wszystko bowiem, co oddziela nas od nas samych, naszych uczuć, pragnień, potrzeb, marzeń, powinności, jest przeszkodą. Nie da się życia przeżyć godnie i w pełni, gdy nie wiemy, dlaczego są w nas dane uczucia, dlaczego lgniemy do takich, a nie innych zadań, dlaczego tak łatwo zapalamy się w realizacji niektórych prac, a inne (zwłaszcza najprostsze) stanowią wyzwanie. Wreszcie, dlaczego jesteśmy, jacy jesteśmy – wobec innych i wobec siebie. Dopiero wtedy, gdy zbadamy własne „ja”, dochodząc do swoich wewnętrznych intencji, motywów naszych codziennych zachowań, dopiero wtedy możemy spotkać się z realną, prawdziwą rzeczywistością i spotkać się realnie, autentycznie z drugim człowiekiem. Nie da się bowiem być w relacji ze światem i innymi, nie będąc w relacji do siebie, nie wiedząc, czego się naprawdę chce i pragnie ani co się naprawdę myśli i czuje. Czasem bowiem nasza wiara, nasze chcę, nasza wola bycia z kimś lub dla kogoś nie są tak naprawdę nasze, ale są niejako wtłoczonym w naszą tożsamość przymusem „bycia jakimś”: grzecznym, wierzącym, pomocnym, życzliwym, opiekuńczym.

Tak wielu ludzi żyje dziś programem, który ktoś w nich zainstalował i są w nieustannym konflikcie między „muszę” a „chcę”, ponieważ ich własne życie stanowi odbicie pragnień ich rodziców, znajomych, autorytetów. Próbują się z tego jakoś wyzwolić, poszukując politycznych i społecznych informacji, byleby nie zająć się sobą, byleby nie zająć się tymi wewnętrznymi konfliktami. Nie da się długo tak żyć, dlatego musimy z całą mocą zająć się sobą, przyjrzeć się sobie i naprawdę zacząć żyć własnym życiem – bez cienia problemów tego świata i problemów innych, które nas nie dotyczą lub nie dotykają.