Jeszcze kilka pokoleń przed nami umiejętność pisania i czytania była zjawiskiem rzadko spotykanym, szczególnie w małych miejscowościach i wsiach. Z racji trudności w dostępie do powszechnej edukacji także zdolności poznawcze nie mogły być kształtowane w sposób tak efektywny, jak to ma miejsce dziś. Dostęp do informacji, do wiedzy stał się tak powszechny, że w tej chwili wymaga się nie tylko wiedzy, ale i zdolności jej selekcji, umiejętności odrzucania zbytecznego balastu intelektualnego. W świecie, który wydaje się być wewnętrznie rozbity, zrelatywizowany, pogłębiają się procesy nasycające li tylko intelektualny wymiar ludzki. Człowiek dzisiejszy wiele więcej wie, niż odczuwa, wiele więcej rozumie, aniżeli doświadcza. Sam proces edukowania nie jest czymś złym, ale gdy szala przechyli się wyłącznie na efektywność poznawczą, na znajomość języków obcych, opanowanie solidnej dawki materiału do matury, to wtedy inne przymioty ludzkie jakby gasły, jakby zależały od zasobów naszego „wiem” – owe „wiem” stanowi zatem punkt odniesienia naszego „żyję”.
Paradoksem naszych czasów jest umiejętność posługiwania się kilkoma językami obcymi z możliwością długich i zawiłych rozmów z obcokrajowcami, a przy tym niezwykle trudno znaleźć nam wspólny język z naszymi najbliższymi, z mężem, z żoną, z dziećmi. Wielu nie potrafi zbudować satysfakcjonujących, zdrowych relacji przyjacielskich, wielu ma trudności w kontaktach z własnymi rodzicami czy rodzeństwem. Co więcej, stajemy także przed wyzwaniem emocjonalnego analfabetyzmu wobec nas samych, gdy nie potrafimy skontaktować się z naszymi prawdziwymi uczuciami, nie potrafimy sobie zaufać, obawiając się każdego stawianego kroku. Jeszcze trudniej jest, gdy emocje i uczucia przemówią językiem dla nas niezrozumiałym, a my stajemy się wobec nich bezradni, nie potrafimy doszukać się ukrytej informacji, nie potrafimy sami sobie z nimi poradzić. Jesteśmy zdolni „obrobić” każdą informację intelektualną, wyciągnąć wnioski z pojawiających się przesłanek, stosując przy tym sztywne ramy logiki, ale brakuje nam narzędzi – równie skutecznych – do „obróbki” naszych uczuć, do zatroszczenia się o własne „ja”, aby zatroszczyć się o innych.
Tak trudno nam siebie usłyszeć, że nie słuchamy też innych. Rozmowy toczone są w formie przerywanych monologów, jakbyśmy czuli wieczne nienasycenie emocjonalnego wysłuchania, przyjęcia, zatrzymania się na naszych problemach i bolączkach. Język, którym operujemy, przechodzi bardzo powoli z języka faktów na język doświadczeń, dopiero na końcu zahaczając o język uczuć i emocji. Stąd niezwykle cenne jest, abyśmy umieli pytać innych o to, jak się czują, jakie emocje towarzyszyły im dzisiejszego dnia. Te pytania stanowią kierunek do wnętrza każdego z nas i pozwalają z niego wydobyć doświadczenia i fakty, które razem wyrażą pełnię naszej osobowości. Potrzebujemy nauki nowego języka – języka wewnętrznego, wrażliwego, który patrzy na drugiego z ciekawością jego głębokich doświadczeń, z zachwytem nad jego sukcesami oraz empatią pełną współodczuwania ludzkiego „ja” tu i teraz. Bez zbędnego moralizatorstwa i intelektualnej debaty. Każdy bowiem podąża własnymi ścieżkami i dla każdego są to ścieżki prowadzące do szczęścia, które dostrzega tam, gdzie my może nie potrafimy go dostrzec. Im szybciej nauczymy się rozmawiać o tym, co przeżywamy wewnątrz, tym szybciej zdamy sobie sprawę, jak podobni i bliscy sobie jesteśmy – to pierwszy i fundamentalny krok do zbudowania cywilizacji braterstwa, cywilizacji miłości.