Wierność wartościom dla wielu osób jest bardzo ważna. Wydaje się, że w dzisiejszym świecie zarzut hipokryzji jest często ostatecznym przytykiem, po którym człowiek nie jest już traktowany poważnie. Bycie oskarżonym o dwulicowość jest dla wielu ogromnym dramatem, nawet jeśli są to oskarżenia niezgodne z prawdą. W myśl starej zasady, że jak kogoś obrzucisz błotem, to zawsze coś się przyklei.  

Zasady funkcjonowania społecznego oparte są na wielu konwenansach i tabu. I jest to ogromny paradoks w dzisiejszych czasach, w których przecież już od kilkudziesięciu lat zrywamy z konwenansami i tabu. Po raz kolejny okazuje się, że hasła rewolucji społecznej, z którymi występowały środowiska intelektualnej lewicy siódmej dekady ubiegłego stulecia stały się tym, z czym walczyły – mainstreamem. Katedry filozofii i socjologii zachodnich uniwersytetów głosiły wówczas konieczność zrzucenia wszelkiego tabu i zresetowania konwenansów. Głośne hasła wolnej miłości, wolnego społeczeństwa bardzo szybko – kiedy tylko stały się hasłami partii politycznych – stały się fundamentami „nowego ładu” w europejskim społeczeństwie, a więc z haseł rewolucji stały się hasłami establishmentu europejskiego. Stały się nowym konserwatyzmem, przy zachowaniu wszelkich proporcji. 

Nagle okazało się, że w przestrzeni publicznej nie można mówić – bez narażania się na kose spojrzenia – o duchowości chrześcijańskiej, o tradycyjnym modelu rodziny. Nie mówię tu o prozelityzmie, ale w ogóle o obecności tych treści w mainstreamie. Okazywało się, że jeśli ktoś o tym publicznie mówił w mediach, to potem było go w tych mediach coraz mniej. Dochodziło do klasycznego procesu tabuizacji.

Zamiast postulowanego społeczeństwa otwartego, w którym można być kim się chce, stworzono społeczeństwo przedrewolucyjne au rebours. Zamieniły się tylko pozycje za barykadami społecznego sporu. Strona dominująca zeszła do defensywy i się tam dość mocno rozsiadła. Ostatnie wielkie podrygi strony konserwatywnej zakończyły się wielkim fiaskiem przez właśnie hipokryzję realizatorów tej polityki. Wielkie konserwatywne dyktatury współczesnej Europy – Hiszpania i Portugalia – próbowały stawiać tamę lewicowej filozofii i antropologii. Po ich upadku przejście społeczeństw na pozycje liberalne przebiegło szybciej niż gdzieś indziej, głównie przez hipokryzję warstw rządzących. I nie chodzi tu wcale o wyznawane poglądy, o deklarowane wartości, ale przede wszystkim o czyny, które stały w sprzeczności z tym, co było deklarowane.  

Okazuje się, że władza niesie ze sobą wiele pokus, na które wielu nie jest zaszczepionych, bo okazuje się, że wizja łatwego wzbogacenia się, zyskania wpływów za cenę nagięcia kręgosłupa moralnego, czego być może nikt nie zauważy, jest niezwykle kusząca. A skoro udało się raz, to i pewnie uda się kolejny. Aż do momentu, w którym wszystko runie, bo runie na pewno. Wraz z czasem, kiedy człowiek jest bezkarny, nabiera pewności, że jest niezniszczalny i zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością, wydaje mu się, że jest wokół niego niewidzialny klosz, który chroni go przed odpowiedzialnością. Im większy klosz, tym większy huk, kiedy pęka. Przekonują się o tym w ostatnich miesiącach i latach przedstawiciele Kościoła na całym świecie, kiedy na jaw wychodzą ciemne sprawki sprzed kilkudziesięciu nawet lat.

Więc waga bycia wiernym deklarowanym wartościom jest w dzisiejszych czasach dużo większa niż kiedykolwiek przedtem i to nie dlatego, że strona konserwatywna deklaruje dużo mniejszą elastyczność tych wartości, a jednocześnie po drugiej stronie politycznego sporu jest dużo większy relatywizm w tej kwestii. Jest ona dużo większa dlatego, że dziś wszyscy żyjemy na świeczniku. Nawet jeśli nie ma nas w nadmiarze w mediach społecznościowych, to możemy się tam pojawić bezwolnie. Ktoś może nas opisać, odnieść się do naszych działań. To jest właśnie rzeczywistość ponowoczesnego świata, w którym wszyscy są online, nawet jeśli nie chcą, a kategoria „osoby publicznej” niesamowicie się rozszerzyła. I jeśli miałbym dawać jakieś rady, to chciałbym powiedzieć tylko jedno – żyjmy tak, jakbyśmy byli osobami publicznymi, pamiętajmy o tym, że wypowiedziane słowo nie jest już naszą własnością i że Internet nie zapomina. Nawet jeśli kusi nas coś, o czym rzekomo nikt ma się nie dowiedzieć, a co łamie nasze deklarowane wartości – nie róbmy tego, to na pewno wyjdzie na jaw. Prędzej czy później.