Może się wydawać, że przedmiot moich dzisiejszych dywagacji jest zbyt pospolity i w sumie nie bardzo jest o czym pisać. Stół, jaki jest, każdy widzi. Cztery nogi, blat, jakaś cerata lub obrus. Widzimy go codziennie, czasem nawet zahaczymy nogą czy ręką i przeklniemy, że stoi właśnie w tym miejscu. Dlaczego więc ma być czymś tak ważnym w małżeństwie? Tak czasami jest, że wszystko wydaje się zbyt oczywiste, aby się w to zagłębiać. Ale może właśnie przez tę codzienną rutynę i pospolitość zgubiliśmy prawdziwy sens spożywania wspólnych posiłków przy stole. Bo przecież nie chodzi tylko o napełnienie żołądków i zaspokojenie głodu, prawda?

Wybierając się do restauracji na obiad lub kolację z rodziną czy też z przyjaciółmi, zawsze rezerwujemy wspólny stolik. Nikt nawet nie pomyślałby o tym, aby posadzić gości oddzielnie, tam gdzie są wolne miejsca. Oprócz ochoty na dobre jedzenie mamy potrzebę i chęć spędzenia czasu razem. Wiemy, że będziemy rozmawiać, dlatego chcemy usiąść blisko siebie, aby dobrze słyszeć i widzieć każdą z osób. Chcemy też pożartować i pośmiać się, dlatego wybieramy lokal o pogodnym wystroju. Zwracamy też uwagę na ilość miejsca wokół, wygodne krzesła i inne detale. Jedzenie oczywiście również musi być smaczne, jednak najważniejsze jest to, aby mieć wspólny stół. Również wiele spotkań biznesowych odbywa się przy stole, podczas wspólnych posiłków i ma to podłoże psychologiczne. Chodzi mianowicie o wydzielanie się w organizmie endorfin, czyli hormonów szczęścia, co ma miejsce podczas jedzenia. Dzięki takim zabiegom łatwiej osiągnąć kompromis, ugodę czy satysfakcjonujący kontrakt – najedzeni widzimy świat w lepszych barwach.

A jak jemy w domu? Często w pośpiechu, pomiędzy jednym a drugim wyjściem, młodzież zabiera talerz z obiadem do swojego pokoju albo siada przed telewizorem. Może niektórzy członkowie rodziny jedzą na mieście, a może w pracy, ponieważ do domu wracają już późno. W ciągu dnia, w środku tygodnia na pewno trudno jest zasiąść wspólnie do stołu. Jest to podyktowane stylem życia, jaki prowadzimy, ale też może brakiem takiej potrzeby. Bywa też tak, że nawet siedząc przy jednym stole, każdy jest we własnym świecie i nie bardzo chce wpuścić innych do środka. Trudno budować wspólnotę, gdy członkowie rodziny są zamknięci na wszelkie próby nawiązania relacji. Czy możemy powiedzieć, że atmosfera podczas posiłków spożywanych w naszym domu jest podobna do tej w restauracji? Okazuje się, że trudniej okazać radość i mieć dobry nastrój wśród domowników niż wśród znajomych.

Jakim ołtarzem ma być stół dla małżonków? To akurat dosyć proste. Po całym dniu spędzonym oddzielnie, wśród różnych problemów i przytłaczających spraw, możemy usiąść razem przy jednym stole i wszystko z siebie zrzucić. Jesteśmy tam dla siebie, gotowi wesprzeć się w trudnościach i przejąć choć trochę ciężaru, aby ulżyć tej drugiej osobie. Możemy też dzielić się radościami i sukcesami, które pomagają być dobrej myśli, patrząc w przyszłość. Chodzi o to, aby mówić o tym, co nas porusza, złości, cieszy, o naszych znajomych, nowych współpracownikach, zmianach w pracy. W ten sposób nie pozwolimy stać się dla siebie obcymi ludźmi. Siedząc naprzeciwko siebie, możemy też tak zwyczajnie popatrzeć na drugą osobę, dostrzec szczegóły, może bardziej zmęczone oczy, może jakieś pierwsze siwe włosy lub też powagę czy zadumę, jakiej dawniej nie było. Mamy szansę śledzić zmiany, które dzieją się bez naszego udziału, wraz z upływającym czasem. Bardzo ważne jest to, aby nic nam tych zmian nie przysłaniało.

Problemem niestety często są dzieci, a raczej to, ile miejsca zajmują w naszej głowie. Niejednokrotnie bywa tak, że po urodzeniu dziecka małżonkowie przestają patrzeć na siebie, skupiając całą swoją uwagę na potomstwie. Nawet podczas jedzenia wspólnych posiłków przy stole ważne staje się tylko to, czy dziecko się najadło, czy się nie pochlapało, czy dobrze przeżuwa, czy zjada warzywka. Oprócz tego milion pytań: „co robiłeś w przedszkolu?”, „a jak nowa pani?”, „co tam w szkole?”, „czy masz coś zadane?”, „czy to twój chłopak?”, „kiedy zaprosisz dziewczynę?” i tak aż do czasu, gdy nasze pociechy się wyprowadzą. Nie twierdzę, że to jest coś złego, wtedy zaprzeczałabym własnym słowom. Ale musimy pamiętać, że to nie dzieciom przysięgaliśmy miłość aż do śmierci. To, co czujemy do dzieci, jest naturalne, instynktowne. Kochamy je zawsze i mimo wszystko. Ale o miłość do męża czy żony musimy dbać szczególnie, aby jej płomień palił się prawdziwym ogniem, a nie jedynie tlił gdzieś pod popiołami dawnego zauroczenia. Musimy postarać się, aby nie było takiej sytuacji, że popatrzymy na siebie ponownie, dopiero gdy zabraknie dzieci przy wspólnym stole, gdy odejdą do własnych domów tworzyć nowe rodziny. Może pierwszy raz od ponad dwudziestu lat rzeczywiście zauważymy tę drugą, niegdyś tak ważną dla nas osobę po przeciwnej stronie stołu… i jej nie poznamy. Może okazać się, że przez te lata nie zadbaliśmy o to, aby mieć ze sobą więcej wspólnego, poza rachunkami, kredytem i dziećmi. Trudno będzie patrzeć na obcą, dojrzałą już twarz, której zmieniających się rysów nie obserwowaliśmy na co dzień. Czy znajdziemy wspólny temat do rozmów? Czy odważymy się spróbować ułożyć sobie wspólne życie na nowo?

Stół jest tym ołtarzem, przy którym mamy dbać o siebie nawzajem, o wspólne rytuały stanowiące stały element naszej relacji. Ma być miejscem spotkania, ostoją spokoju wśród zamieszania na zewnątrz. Ma być miejscem, gdzie opracowujemy strategię działania na najbliższe dni, aby przetrwać najgorsze burze. Stół powinien przyciągać członków rodziny jak bezpieczna przystań, gdzie możemy podzielić się nie tylko jedzeniem, ale też naszymi ważnymi sprawami, obawami i radościami. Dlatego ważna jest pozytywna atmosfera, budząca zaufanie i dająca przestrzeń na bycie sobą. Stół powinien być sercem domu i ołtarzem, na którym ofiarujemy innym nasz czas, naszą uwagę, naszą miłość.