Każdemu człowiekowi przytrafiają się różne, niezamierzone przez niego rzeczy. Niektóre z nich oceniamy jako coś dobrego, szczęśliwy traf, może przyjemna niespodzianka. Inne zaś odbieramy jako dla nas przykre, nieszczęśliwe zrządzenia losu albo wręcz jakieś fatum. Jeśli moglibyśmy wybierać, każdy z nas wolałby, aby tych pozytywnych doświadczeń było więcej, a negatywne wyeliminowalibyśmy praktycznie całkowicie. Wiemy jednak, że tak się nie da. Co gorsza, w sumie każde życie składa się właśnie z takich drobnych incydentów, które mogą poprawić nam nastrój lub zepsuć cały dzień.

 

Czemu przytrafiają nam się te złe rzeczy? Dlaczego zawsze musimy zahaczyć małym palcem u nogi o framugę drzwi? Bo wszystko robię naraz, nikt mi nie pomaga, więc się już „nie wyrabiam na zakrętach”. Dlaczego akurat nasz ulubiony kubek spadł ze stołu i rozbił się na dwie części? „Znowu jakieś dziecko nie uważało i biegało jak opętane!” Dlaczego właśnie gdy się spieszymy, zatnie nam się zamek w drzwiach? „Już dawno miał być nasmarowany, ale mąż jak zwykle zapomina”. Czemu właśnie wtedy gdy spieszymy się na ważne spotkanie, samochód ochlapie nas, wjeżdżając w kałużę? „To na pewno jakaś baba bez wyobraźni, kto jej dał prawo jazdy?” Do tego dochodzą często słowa generalizujące, typu: „jak zwykle”, „nigdy”, „zawsze” skierowane w stronę konkretnych, w naszej ocenie winnych, osób. Takie niby drobne sprawy generują przeważnie negatywne emocje, które utrudniają racjonalne spojrzenie na rzeczywistość. To są właśnie te „czarne barwy”, w których nagle jawi nam się świat. Mamy wrażenie, że cały wszechświat się sprzeniewierzył i za wszelką cenę chce nam utrudnić życie.

 

A gdybym zadała inne pytanie? Pytanie, które na pierwszy rzut oka może wydać się głupie. Mimo to spróbujmy. Dlaczego uważamy, że rzeczy wymienione wyżej – oraz wiele innych – których doświadczamy, są złe? Czy umiemy zostać przy suchych faktach, nie dodając im żadnego zabarwienia bazującego na naszych emocjach i nie szukając winnych? Taki sposób opisywania rzeczywistości wydaje nam się dziwny i mało… ludzki. Ludzie nie mogą przecież oderwać się od tego, co czują. Ale! Przecież nie zawsze coś dzieje się umyślnie. Jeśli mój kubek stoi na stole, a obok przebiega dziecko, zawsze istnieje taka możliwość, że dziecko potknie się, straci równowagę, przewróci na stół, pociągnie za obrus i zrzuci mój kubek na podłogę. Opisując tę sytuację, można stwierdzić fakty i podkreślić to, że kubek potłukł się, gdy przez przypadek spadł na podłogę. Przecież ostateczny skutek nie był przez nikogo zamierzony. A gdybyśmy taki sposób rozdzielania faktów od interpretacji przenieśli na inne „nieszczęśliwe przypadki”?

 

Nie mogę oprzeć się skojarzeniu z prawami Murphy'ego, które dają się sprowadzić do jednego określenia: Jeśli coś może się wydarzyć, to się wydarzy. W sumie to jedno zdanie podsumowuje wszystko. Żyjemy w świecie prawie nieograniczonych możliwości. Jesteśmy otoczeni ludźmi, przedmiotami, zwierzętami, wykonujemy przeróżne czynności, które wymagają od nas precyzji, umiejętności, wyobraźni, skupienia i wielu innych kompetencji. Nie jesteśmy zaprogramowani, nie mamy zainstalowanej mapy otaczającej nas przestrzeni ani programu analizującego skalę ryzyka różnych przedsięwzięć. Musimy z góry przyjąć, zgodzić się na to, że coś może pójść nie tak, jak byśmy chcieli, jak sobie zaplanowaliśmy. Czasem może nam się coś nie udać i równie dobrze może nie udać się ludziom, którzy nas otaczają. W obu przypadkach istnieje możliwość, że skutek tego nieudanego działania dotknie innych. I nie musi to być zamierzone. Co więcej, wcale nie musi oznaczać, że wydarzyło się coś złego. Wiele zależy od tego, jak bardzo zaangażujemy się emocjonalnie w to, co nam się przytrafiło. Zauważmy, że inne natężenie negatywnych emocji towarzyszy nam, gdy sami jesteśmy sprawcami takiego przypadkowego „zła”, niż gdy ktoś z otoczenia się do niego przyczynił. Zależy to od wielu czynników, również od naszej ogólnej dyspozycji tego dnia. Czasami zwyczajnie jesteśmy bardziej wrażliwi, może wręcz przewrażliwieni i lepiej do nas nie podchodzić.

 

Wracając do samego pojęcia zła, należy dokonać rozróżnienia na zło moralne i zło fizyczne. Zło moralne ma miejsce wtedy, gdy potrafimy wskazać winnego (jest zawinione), jest wynikiem czyjejś świadomej decyzji i stoi w opozycji do dobra moralnego. Mamy tu na myśli wszelkiego rodzaju przestępstwa, wykroczenia przeciwko prawu Bożemu czy też ludzkiemu (to taka skrócona charakterystyka). Zło fizyczne natomiast nie zawsze jest zawinione i nie jest zabarwione moralnie, tzn. nie idzie za tym żadna świadoma decyzja o złamaniu prawa. Trzymając się przykładu stłuczonego kubka – jeśli pod wpływem dużych emocji krzyknę np. na moją córkę: „rozbiłaś mój ulubiony kubek!”, to jaki kadr pojawi się nam przed oczami wyobraźni? Takie słowa mogą sugerować, jakoby moja córka wzięła do ręki ów nieszczęsny kubek i rzuciła nim o ścianę lub o podłogę. Wtedy to, co wykrzyczałam, byłoby prawdą. Ale jeśli całe zajście wyglądało inaczej? Jeśli przez przypadek zahaczyła o stół, a kubek spadł na podłogę i się potłukł? Wtedy powinnam stwierdzić suchy fakt: „O, popatrz, kubek się potłukł”. Stało się coś, co mogło się stać. Skoro kubek stał na stole, mógł z niego nieszczęśliwie spaść na podłogę. Jeśli był ceramiczny, można było przewidzieć, że się potłucze. Czy ktoś jest winny? Czy moja córka? Czemu? Czy jest winna tego, że jest dzieckiem i porusza się mniej ostrożnie niż ja? A czy ja przy całej mojej ostrożności i dorosłości niczego nigdy nie potłukłam? Jasne, że tak. Czy to znaczy, że czynię zło? Czy moja córka popełniła zły czyn?

 

Gdy zastanawiamy się nad tym na chłodno, dostrzegamy absurd naszych oskarżeń opatrzonych, tak jak wspomniałam wyżej, niepotrzebnymi, ale bardzo dotkliwymi słowami generalizującymi. Osobie, która usłyszy wycelowane w nią słowa: „zawsze”, „jak zwykle” lub „nigdy”, będzie ogromnie trudno przedostać się przez nie, wyjść z ich cienia i przestać patrzeć na siebie przez ich pryzmat. One będą wracały przy każdym niepowodzeniu, bo przecież tak było „zawsze” i „nigdy” nie udało się inaczej. Spróbujmy odejść od tych nadinterpretacji. Postarajmy się oddzielać suche fakty od naszych emocjonalnych wyobrażeń. Przyjmijmy, idąc za prawami Murphy'ego, że jeśli coś może się wydarzyć, to na pewno prędzej czy później się zdarzy. Kubki i talerze będą się tłukły, firanki będą się rwały, ściany brudziły, dywan zostanie poplamiony, lakier na samochodzie czasem się zarysuje, koło złapie gumę, a palec u nogi zahaczy o jakiś mebel. Stanie się coś, czego nie planujemy, czego nie chcemy i co może wyprowadzić nas z równowagi. Ale nie musimy od razu szukać winnych, nie musimy rozpaczać jak przy największej tragedii. Pozwólmy sobie odetchnąć, wziąć głęboki oddech i opisać całe zajście w kolorach innych niż czarny. Przecież wszystko może się zdarzyć.