Jak pisałam wcześniej, znaczenie Eucharystii nie będzie do końca zrozumiałe dla ludzi niewierzących. Wykracza bowiem poza rozumowe pojmowanie rzeczywistości. Jednakże nie oznacza to, że ten tekst jest wyłącznie dla katolików. Na początku spróbuję krótko wyjaśnić, czym jest sakrament Eucharystii w Kościele katolickim, gdyż bez tego nie osiągniemy wspólnej płaszczyzny myślowej, po której będziemy się dalej poruszać. Wtedy również osoby planujące tzw. ślub cywilny będą mogły zastanowić się, co dla nich może być tym pierwszym, najważniejszym ołtarzem w małżeństwie. Każdy człowiek bowiem ma w swoim życiu miejsce na coś szczególnego, jakieś „sacrum”, coś, co jest dla niego najważniejsze i nietykalne. I nawet jeśli deklaruje, że nie wierzy w Boga ani w żadne inne byty nadprzyrodzone, może doświadczać niemalże religijnych doznań związanych właśnie z tą jedną, wyjątkową dla niego rzeczywistością.

Sakrament Eucharystii jest czymś niezwykle wyjątkowym i niepowtarzalnym. Stanowi niepodważalną świętość, której nie powinno się bezcześcić. Przystępując do niego, wyznajemy wiarę w to, że jest w nim obecny, nie symbolicznie, ale realnie, żywy Chrystus. Przyjmując Hostię, zapraszamy Boga do naszego serca i życia, jednocześnie ofiarując Mu samych siebie i wszystkie nasze radości i smutki dnia powszedniego. To tak pokrótce. Wiem, trudno to wytłumaczyć, a jeszcze trudniej zrozumieć. Ale nie bądźmy zbytnio przekonani o wielkości naszych umysłów. Na świecie jest wiele zjawisk, których nie potrafimy pojąć. Dlaczego właśnie w tym przypadku mamy pozwolić sobie na żarty i kpiny? Jeśli nie wierzę w to, co ona oznacza, to nie przystępuję do Komunii, szanując w ten sposób wiarę innych, ich świętość. Niestety, często jest inaczej, zwłaszcza podczas ślubów. I tu znowu mogę przytoczyć przykład z własnego życia, który bardzo mną wstrząsnął. Byłam świadkową na ślubie w dalszej rodzinie, trochę z przypadku, ale nie potrafiłam odmówić. Świadka wcześniej nie znałam, on nie znał mnie. Gdy ksiądz przed uroczystością zapytał nas, czy jesteśmy po spowiedzi świętej i czy przyjmujemy komunię, odpowiedziałam „tak”, a świadek równocześnie, bardzo gorliwie odpowiedział za nas oboje „tak, tak, jesteśmy, przyjmujemy”. Ale potem na weselu śmiał się, tłumacząc młodym, że gdy ksiądz zadał nam to pytanie to, cytuję: „oboje skłamaliśmy”. Dlaczego? Po co? Teraz już wiem, bogatsza o wiele rozmów i wysłuchanych historii, że jest to praktyka dosyć powszechna. Dla nas, prawdziwie wierzących katolików, straszna i bezczeszcząca fundament naszej wiary, to znaczy zmartwychwstanie i obecność Chrystusa.

Dlaczego Eucharystia, nazwana wyżej również komunią świętą, jest jednym z ołtarzy małżeństwa? Przede wszystkim trzeba wiedzieć, co oznaczają te dwa określenia. Eucharystia znaczy DZIĘKCZYNIENIE, które składamy w ofierze na ołtarzu, uwielbiając Boga za to, że sam ofiarował się za nas. Ołtarz jest miejscem, gdzie dzisiaj uobecnia się miłość Boga do człowieka, miłość silniejsza niż śmierć. Określenie Komunia oznacza natomiast ZJEDNOCZENIE, przede wszystkim wiernych z Chrystusem, ale także zjednoczenie wiernych zgromadzonych wokół stołu Pańskiego. Chcąc odnieść to bezpośrednio do małżonków, należy podkreślić, że przystępując razem do Komunii Świętej, jednoczą się z Bogiem, zapraszając Go do swojego wspólnego życia. Jeżeli rzeczywiście dadzą Bogu miejsce i przestrzeń do działania, śmiało mogą w trudnych chwilach wołać: „dopomóż mi, Boże Wszechmogący, w Trójcy Jedyny i wszyscy Święci”. Wytrwać w przysiędze małżeńskiej nie jest przecież łatwo. Ale z takim wsparciem? Mając za fundament związku niezmiennego i wiernego Boga Ojca, Syna Bożego, który oddał za nas życie, oraz Ducha Świętego – pocieszyciela i ożywiciela, jak może nam się nie udać?

Przenosząc to wszystko na grunt szarej rzeczywistości, można wykorzystać podejście bardziej psychologiczne, które zadziała także w małżeństwach niesakramentalnych. Ważne jest, aby znaleźć wspólny punkt zaczepienia, coś, czego nigdy nie pozwolilibyście zbrukać, albo jakiś pewnik, który może stanowić niejako fundament Waszego związku. Wyobraźcie sobie, że przysięgacie sobie wzajemną i dozgonną miłość właśnie w obecności tego „prywatnego sacrum”. Obiecujecie, że cokolwiek będzie się działo, w chwilach największych trudności, zawsze będziecie pamiętać o tym, co utwierdza Wasz związek. Właśnie w tych złych momentach obiecujecie wracać do początku, aby sobie przypomnieć, zaczerpnąć siły na nowo, aby nie zawieść, nie złamać przysięgi. Ale także po to, aby właśnie tam wypowiedzieć to, co ciąży najbardziej, i złożyć to w ofierze, w intencji Waszej miłości.

Właśnie takim ołtarzem w małżeństwie sakramentalnym jest Eucharystia. Przychodzimy razem do kościoła nawet wtedy, gdy emocje sięgnęły zenitu i ostatnią rzeczą, którą chcemy teraz zrobić, jest wspólne pójście na Mszę Świętą. Mimo to idziemy, może wciąż z obrażoną miną i wielkim żalem w sercu. Stajemy przed Bogiem i oddajemy Mu to wszystko, dziękując za to, że On wyciąga nas za rękę z największych ciemności. Taka postawa i takie zobowiązanie wymusza trwanie w łasce uświęcającej. Nie można przecież przystąpić do Komunii Świętej, żyjąc w grzechu. Wyrzucenie z siebie wszystkich złych myśli i czynów w konfesjonale jest jak zrzucenie ciężaru z pleców. Co więcej, małżonkowie, widząc siebie wzajemnie idących do spowiedzi, a potem przystępujących do Komunii Świętej, mają pewność, że wciąż trwają w swoich przyrzeczeniach. To rodzi wewnętrzny spokój i nadzieję na poprawę relacji. Niektórzy duszpasterze przedstawiają rzeczywistość małżeńską jako trójkąt równoboczny skierowany jednym wierzchołkiem ku górze – tam jest miejsce Boga. Mąż i żona natomiast są przypisani dwóm dolnym wierzchołkom. Im bardziej zbliżają się do Boga, przesuwając się wzdłuż boków ku górze, tym bliżej mają do siebie.

W dramacie Shakespeare’a Romeo chciał przysięgać Julii na księżyc na niebie, ona jednak zaoponowała. Stwierdziła, że księżyc jest zmienny, a ona pragnie, aby miłość Romea była stała. Można złożyć przysięgę, stojąc na szczycie góry, a może w Greenwich, gdzie przebiega południk zerowy. Można przysięgać na pamięć zmarłej matki czy nawet na wierność klubowi piłkarskiemu. Ważne, aby odnaleźć w sercu to, co ma dla nas największą wartość, i postawić wszystko na jedną kartę. Skoro bowiem ktoś może być wiernym fanem drużyny sportowej w doli i niedoli, gdy wygrywają i gdy „partolą” spotkanie, to czyż o wiele bardziej nie może być wierny ukochanej żonie? Wystarczy, że złoży siebie, swoje życie, przyzwyczajenia i zachcianki na ołtarzu miłości.