Dla katolików właśnie rozpoczął się Adwent – czas oczekiwania. Oczekujemy przede wszystkim na PARUZJĘ, to znaczy na ponowne przyjście Syna Bożego na końcu czasu. Ponadto oczekujemy na nadejście świąt Bożego Narodzenia – pamiątkę Jego pierwszego wkroczenia w naszą historię. Każdy zaś człowiek indywidualnie czeka na objawienie się Boga w jego życiu. Ale dzisiaj to oczekiwanie wydaje się jakby nie na czasie. Przecież żyjemy w świecie, który daje nam wszystko tu i teraz. Widać to chociażby na półkach sklepowych, gdzie asortyment i dekoracje zmieniają się z jednego święta na drugie, bez względu na to, ile czasu je dzieli. Stąd też ozdoby choinkowe i czekoladowe mikołaje można kupić już w okolicy uroczystości Wszystkich Świętych. Po co czekać? Przecież można zacząć świętować dużo wcześniej.
Pojawia się jednak pytanie: „Co tak właściwie świętujemy?”. W krajach zachodnich, tych cywilizowanych, w których postęp myśli wyprzedza „religijne zabobony”, już dawno zakazano używania nazwy „Boże Narodzenie”. W imię wszechobecnej tolerancji udostępniono religijne święto, jedno z najważniejszych dla nas katolików, wyznawcom innych religii oraz osobom niereligijnym. A co tam, niech też mają trochę radości, pięknych dekoracji, rodzinnej atmosfery i prezentów. Wolne od pracy i nauki przecież i tak już mają. Nie chcą jednak używać nazwy wskazującej na Boga, ponieważ nie wierzą w takiego Boga, który chciał stać się człowiekiem, lub też w żadnego innego. Mówienie więc o Bożym Narodzeniu byłoby dla nich… niewygodne. W związku z tym usunięto słowo „Bóg” z przestrzeni publicznej, ale świętowanie zostało. Tyle że bez oczekiwania, bez zatrzymania się i głębszej refleksji. Wręcz przeciwnie, w ciągłym biegu, w pogoni za promocjami i wyprzedażami, w wyścigu o to, kto więcej kupi, kto bardziej rozświetli dom, kto więcej wyda na Sylwestra. A zwyczajni ludzie, chcący przeżyć pamiątkę wydarzenia, które wpłynęło na losy świata, muszą chować się ze swą wiarą przed niewierzącym światem. Jednocześnie patrzą na to, co dzieje się wokół, jak na wielką parodię Bożego Narodzenia, w której główną rolę odgrywa ignorancja ludzka.
Jak można bowiem inaczej niż ignorancją nazwać sytuację, w której obecnie się znaleźliśmy? Jeżeli przy nieograniczonym wręcz dostępie do informacji ludzie nie wiedzą, czego dotyczy ta konkretna, wyjątkowa uroczystość, to chyba tylko dlatego, że nie chcą wiedzieć. I nie interesuje ich w ogóle głębia symboliki ani charakterystyczne akcenty wpisane już na stałe w tradycję. Co więcej, dowolnie modyfikują to, co odgrywa w niej szczególną rolę, wplatając elementy pogańskie ku większej uciesze szukających zysku producentów. Nieodzowne stały się elfy pakujące prezenty i świąteczne horoskopy przepowiadające przyszłość na cały kolejny rok. Kupując kalendarze adwentowe, można przebierać w motywach do woli, od Gwiezdnych Wojen zaczynając, a na Spider-Manie kończąc. Na choince natomiast wiszą radośnie bombki z postaciami z bajek Disneya, a nawet figurki takie jak Wiedźmin. I nikt nie chce widzieć, że mało to ma wspólnego z chrześcijańską symboliką utrwaloną przez tyle wieków.
Zaraz, zaraz… z czym? Nie wiem, czy młodzi ludzie wiedzą, co oznacza słowo „symbolika”, a tym bardziej „chrześcijańska”. Ostatnio jeden z uczniów zupełnie poważnie zadał mi pytanie: „Proszę pani, a kto to był Herod?”. I nie wiem, śmiać się czy płakać. Pomijam już fakt wychowania w wierze katolickiej, mogę przemilczeń osiem lat uczęszczania na lekcje religii w szkole podstawowej, ale zastanawia mnie ta jedna jedyna rzecz. Mianowicie chciałabym się dowiedzieć, co świętował ten młody człowiek co roku, odkąd sięga pamięcią, w okolicach 25 grudnia? Jeżeli cała Polska (niemalże cały świat) uroczyście wspomina dzień, w którym Słowo stało się Ciałem, jeżeli towarzyszyły temu wydarzeniu różne okoliczności, a niektórzy ludzie, w tym także król Herod, mieli swój udział w losach Dzieciątka Jezus, to czemu młodzież nic o tym nie wie? Czy większą ignorancją w tej kwestii wykazują się właśnie ci młodzi ludzie, czy też może ich rodzice, którym nie zależy na tym, aby ich dzieci miały jakąkolwiek świadomość religijną?
No dobrze, ale kim właściwie był ten Herod? Był strasznym ignorantem. Prawie tak strasznym jak dzisiejsi „chrześcijanie”. Żył w czasach, w których według proroctw miał narodzić się Mesjasz. Nie wywodząc się z narodu wybranego (był Idumejczykiem), próbował wkupić się w łaski Jego kapłanów, aby uznali w nim swego króla. W tym celu udawał człowieka nawróconego na judaizm. Zabrakło mu chyba chęci do tego, aby rzeczywiście dowiedzieć się rzeczy najważniejszej o religii swych poddanych, mianowicie tego, że jest to „religia oczekiwania”. Wszyscy wierzący w Jedynego Boga czekali na nadejście Mesjasza, to znaczy prawowitego Króla, którego wybrał sam Bóg. Wszyscy oprócz Heroda. Ten bowiem żył w swoim świecie, w tym, który sam tworzył, i pozostawał obojętny na wszelkie symbole i znaki widoczne na niebie i ziemi. Gdy Mędrcy ze Wschody przybyli za Gwiazdą, zajęty był swoimi sprawami, może planował właśnie kolejne przyjęcie. Pytanie: „Gdzie jest nowo narodzony Król Żydowski?” zmusiło go do zatrzymania się i zastanowienia nad sobą, własnym życiem i swoim miejscem w historii. Musiał podjąć decyzję, czy chce otrzymać na nie odpowiedź. Ostatecznie wolał nie wiedzieć, nic nie zmieniać, chciał żyć tak, jakby Mesjasz nigdy się nie narodził. Wydał nawet stosowne rozkazy, które miały utrzymać jego władzę w Judei.
Tymczasem nie da się zaprzeczyć, że Jezus Chrystus wkroczył w historię ludzkości, czy nam się to podoba, czy nie. Można wierzyć, że był Synem Bożym lub też odrzucić tę prawdę. Ale nie można tworzyć wokół siebie wymyślonego świata, w którym świętujemy narodziny Kogoś, Kto według nas nigdy się nie narodził. Nie można odbierać jednym ludziom tego, co dla nich ważne, aby inni mogli zrobić z tego dobrą zabawę, nazywając takie działanie „tolerancją”. A jednak okazuje się, że wszystko jest dozwolone. Brakuje tylko miejsca dla Boga w tym świecie pełnym informacji i pełnym ignorancji, której Herod mógłby się od nas uczyć.