Życie przynosi wiele codziennych, małych wyzwań, które wydają się niczym w porównaniu z wielkimi ideałami przyciągającymi swoją siłą i mocą zmiany. Doświadczenie uczy, że mimo swojej siły, mimo wartości, jakie niosą ideały, to jednak codzienna proza życia buduje naszą wewnętrzną tożsamość, buduje nasze relacje, buduje cały świat. Czasem pojawia się pokusa ucieczki w teoretyczne rozważania o codzienności, gdy rzeczywiście chcemy poszukiwać prawdy, chcemy mieć pewność co do racji, co do integralnej wizji życia. Trudno jednak łączyć tak wiele obszarów, trudno rozważać racje emocjonalne, psychologiczne, ekonomiczne – nawet teoretycznie trudno ująć wszystko w jedno, nie mówiąc już o przełożeniu tego na praktyczne rozwiązania.
Gdy widzimy, że trudno to wszystko pogodzić, wtedy przychodzi kolejna pokusa – znalezienia wyjaśnienia i motywów życia czysto indywidualnych, schematycznych. Wtedy żyjemy niezwykle zadaniowo, mając poczucie, że nasze stałe nawyki czynią nas silniejszymi. W rzeczywistości możemy się stać niewolnikami nawyków, schematycznego myślenia, ponieważ brakuje nam wtedy krytycznego spojrzenia na rzeczywistość i odwagi podejmowania nowych wyzwań, chodzenia nowymi ścieżkami.
Obie pokusy mają nam zapewnić bezpieczeństwo, uczynić nasze życie bardziej przewidywalnym, zrozumiałym i spójnym. W imię zapewnienia tej podstawowej potrzeby poszukujemy łatwych odpowiedzi na bardzo złożone pytania, stajemy się znawcami niemalże w każdym obszarze życia, a nasze wypowiedzi zaczynają się coraz częściej od „Ja” – jakbyśmy chcieli cały czas upewniać siebie i innych w naszej własnej wyjątkowości, indywidualności. Gdy tak tkwimy w bezpiecznej przystani, bardzo trudno podjąć nam odważne, ryzykowne decyzje. Coraz trudniej wyjść ze strefy komfortu.
„Stojący w porcie statek jest bezpieczny, ale statków nie buduje się po to, aby stały w portach”, jak pisał Grace Hopper. Życie, w którym czujemy się ustatkowani, gdy mamy nad wszystkim kontrolę, wydaje się być bardzo bezpieczne, ale czy na pewno zostaliśmy stworzeni do bezpieczeństwa? Do nieustannego bycia w porcie lub pływania po bezpiecznych, dobrze znanych wodach? Czasem wydaje się, że bardziej boimy się życia niż śmierci. Trudniej nam wziąć odpowiedzialność, przyjąć życie takim, jakie jest, dlatego uciekamy, chowamy się, izolujemy. Może prowadzić to do życiowej śmierci, do niezrealizowanych marzeń, do ubogich doświadczeń, niskiego poziomu wiedzy i umiejętności. Ostatecznie do głębokiego poczucia braku wolności, zasiedzenia w schematach, które wydawały nam się wygodną kanapą, a okazują się przekleństwem.
Aby nas nie dotknęły ciężary „zmarnowanego” życia, zmęczenie codziennością, warto ćwiczyć się w jednej w cenniejszych cnót – cnocie odwagi. Możemy chcieć wiele, marzyć jeszcze więcej, ale gdy zabraknie odwagi, gdy w życiu nie podejmie się ryzyka, wtedy życie zaczyna tracić swój wyjątkowy smak. Ryzyko życia i życie pełne ryzyka ratuje nas od mniej lub bardziej przyjemnej wegetacji, która pełna jest żalu, goryczy i jęczenia na innych, na rzeczywistość. Aby doświadczyć szczęścia, trzeba podjąć ryzyko, które pozwala nam smakować życie w pełni – takie, jakie rzeczywiście jest.