Wielokrotnie pisaliśmy już o tym, że język tworzy rzeczywistość. Za pomocą słów nie tylko opisujemy, ale również kreujemy rzeczywistość. To, jakimi słowami się posługujemy w danej sytuacji, mówi wiele, jakie mamy nastawienie, a co więcej, jakie oczekiwania względem danej rzeczywistości. Mam takie wrażenie, że rzadko kiedy zastanawiamy się nad odpowiedzialnością, jaka stoi za używaniem języka. Nie przejmujemy się zbytnio doborem i konsekwencjami doboru słów. Zapominamy o bardzo ważnej rzeczy, że słowa, które wypowiedzieliśmy, już nie należą do nas i już nie mamy wpływu na to, jak zostaną odebrane, zinterpretowane i zrozumiane.
Myślę, że jest to w ogóle plaga epoki masowej komunikacji – brak odpowiedzialności i krótkowzroczność. Mówimy, co nam ślina na język przyniesie, bo wydaje się, że to będzie śmieszne, ważne, potrzebne, bez zastanawiania się, jakie może to przynieść długofalowe konsekwencje. Ostre, mocne słowa wypowiedziane w emocjach i bez przemyślenia mogą okazać się wkrótce boleśnie nieaktualne, przestrzelone i ignoranckie. Ale wrażliwość na takie językowe wtopy jest coraz niższa i niewiele osób przejmuje się tym, że codziennie mówi coś innego. To chyba znak czasów.
A jednocześnie jakość komunikacji upada i akceptujemy w przestrzeni publicznej coraz bardziej wulgarne zwroty, hasła i slogany. Widać to bardzo dobrze przy obecnej narracji antywojennej. Mam wrażenie, że w przestrzeni publicznej obok bardzo szlachetnych haseł solidarności z walczącą Ukrainą i wielkiego miłosierdzia wobec uchodźców są przede wszystkim wulgarne memy przeciwko Władimirowi Putinowi. Jest to postać, która postępuje obiektywnie źle – kłamie, postępuje skrajnie nieetycznie i można powiedzieć, że dopuszcza do zbrodni wojennych powodowanych przez rosyjską armię.
Nie ma we mnie osobiście zgody na dehumanizację i publiczne besztanie kogokolwiek i to nie tylko dlatego, że uważam, że jest to skrajnie antychrześcijańskie, ale przede wszystkim dlatego, że jest to stawianie się po stronie zła, a zła nie da się pokonać złem. Moim zdaniem oczywiście. Ja nawet rozumiem to, że trzeba sobie tę sytuację oswoić, pokazać wyraźnie, kto jest dobry, a kto jest zły. Moim zdaniem jednak przekraczane są granice używanego w przestrzeni publicznej języka i form przekazu.
Być może takie są czasy i to, że każdy dzisiaj może publikować, i nie istnieje żadna siła, która mogłaby to powstrzymać. I być może w globalnym rozrachunku przyniesie to więcej korzyści niż szkód, ale wydaje mi się, że może to nas zaprowadzić do momentu, w którym granica wrażliwości na zło zostanie tak radykalnie przesunięta, że się zupełnie odwrażliwimy na rzeczywistość, a zbrodnia stanie się memem, na który można zareagować emotikonką. Trochę jak w tej bajce o chłopcu, który co wieczór krzyczał, że wioska się pali, a jak rzeczywiście się paliła, to już nikt mu nie uwierzył i wieś została zniszczona.
Czy jest jakaś możliwość, żeby to powstrzymać? Myślę, że nie, bo cenzura jest złem, a współczesne środki komunikowania są z natury otwarte na radykalną wolność wypowiedzi. Jeśli miałbym szukać jakichś rad, to przede wszystkim zaapelowałbym do samego siebie i poprosił, żeby każdy z nas wystosował taki apel do siebie – nie pisz o innym takimi słowami, których nie chciałbyś usłyszeć w swoim kierunku. Nie jestem jednak naiwny i wiem, że świat tak nie działa. Możemy jednak zacząć od siebie, od wychowywania własnych dzieci tak, aby były świadome i wrażliwe językowo, ale nie łudzę się, że jest to proces, który można zatrzymać. Wierzę jednak, że da się go ucywilizować. Bądźmy łagodni dla siebie i innych.