Od ponad roku żyjemy z czymś dla nas zewnętrznym, co nam zagraża, co nie jest nasze, oswojone i zrozumiałe. Wiadomość taka stanowi dla nas wyzwanie – staje się nękającą nowiną, która nie daje spać, która niszczy utarte schematy, codzienne nawyki i rytuały. Ale ta wiadomość, która przynosi lęk i paraliż naszej codzienności, jest nie tylko faktem, ale także motywem ludzkich refleksji.

Pandemia dla niektórych staje się pierwszym w życiu sprawdzianem egzystencji, ujawnia wewnętrzne konflikty związane z brakiem należytej hierarchii wartości. Ukazuje ludzką kruchość, ludzką nieumiejętność odróżnienia rzeczy koniecznych, pożytecznych i przyjemnych. Człowiek zadaje sobie pytanie o rolę, którą odgrywa, o zadania, które ma podjąć. Trudno mu ustalić te priorytetowe i najważniejsze – jest on sam, jest rodzina, jest praca, są marzenia i finansowe plany stabilizujące. Wystarczająco długo przychodzi nam się zmagać z nową rzeczywistością, aby wyrobić już sobie o niej zdanie, opowiedzieć się za jakąś wizją rzeczywistości. Taka łatwa i szybka klasyfikacja to nasz naturalny mechanizm poszukiwania odpowiedzi, które uspokoją i pozwolą unormować wzburzony świat wewnętrzny. Ale czy prócz tych odpowiedzi nie potrzebujemy czegoś więcej? Głębokiej, choć krótkiej, refleksji o naturze tego świata, o naturze nas samych, o przenikającej się odpowiedzialności za siebie i innych.

Sytuacje trudne odrzucają cały „kostium”, w którym człowiek chodzi na co dzień: konserwatysty, liberała, polityka, nauczyciela, ucznia. Sytuacje trudne pytają nas o rzeczywisty stan serca, o realną hierarchię, pytają o decyzję, jaką podejmę wobec rzuconego mi wyzwania. Nade wszystko ukazują kruchość ludzkich marzeń i planów, stawiając człowieka nagim wobec prawd tego świata, nagim wobec siebie samego. Są także sprawdzianem naszej dojrzałości, zdolności naszej woli do wybierania dobra, zdolności rozumu do widzenia prawdy, ukierunkowania emocji na owe dobro i prawdę. Dlatego też wszelki trud ludzkiej egzystencji polaryzuje nasze moralne decyzje. Po prostu postanawiamy zająć takie, a nie inne stanowisko wobec bliźniego i siebie samego – dokonujemy fundamentalnych wyborów w czasach niepokoju, napięcia, lęku i natłoku informacji.

Ten paraliż sensu, ten moment, w którym zmuszeni jesteśmy do zatrzymania swojego pędu za naszym upragnionym (częstokroć nieznanym) celem, jest czasem nauki – to wtedy uczymy siebie samych najlepiej. To wtedy, nie wiedzieć czemu, zachowujemy się inaczej, niż byśmy pragnęli, dziwimy się swoim grzechom lub grzechom innych. Jesteśmy zdziwieni światem, że on jednak jest taki bezbronny i kruchy, że to wszystko zmierza w nieznanym kierunki, podczas gdy miało iść tylko w dobrą stronę. Zarazem widzimy też wagę wspólnej odpowiedzialności, roli miłosierdzia i niesienia pomocy, a nade wszystko możemy dostrzec, że wszyscy jesteśmy ludźmi i na co dzień żyjemy dzięki ludziom – szczególnie dostrzegamy naszą zależność i współzależność.

Jak podkreślał Viktor Frankl, samorealizacja człowieka jest możliwa tylko poprzez realizowanie wartości i wypełnianie swojego życia sensem. To dziś, właśnie dziś, otrzymujemy kolejną szansę, aby mając na uwadze panującą sytuację na świecie, na nowo zrewidować wartości, którymi rzeczywiście służymy i nadać sens życiu. To dziś konflikt pomiędzy własnymi potrzebami, potrzebami bliźnich oraz ogólnie przyjętymi zasadami jest najbardziej znaczący – bardzo potrzebujemy zredukowania tego konfliktu do minimum i uzmysłowienia sobie, że nie da się zbawić samemu, że sens mojego życia rodzi się we wspólnocie z innymi. Pandemia, przy całym ogromie zniszczenia, ukazała człowiekowi prawdę o nim samym – jeśli chcemy, możemy ten czas wykorzystać, aby uczynić swoje życie bardziej uspołecznionym, dającym innym i czerpiącym od innych.