W kulturze sukcesu, kulturze wolności dominuje przekonanie, jakobym mógł swobodnie wybrać kierunek mojego postępowania, usytuować przed sobą idealny cel, do którego dążę. Gdzieniegdzie słyszałem o człowieku słusznie dumnym, który ma wiele praw, zwłaszcza tych dotyczących samostanowienia. Nie jest to błędna diagnoza, ponieważ nasza przyrodzona godność pozwala nam odczuwać naszą wartość, pozwala podążać za marzeniami i potrzebami. Są jednak w nas takie miejsca, które na wiele nie pozwalają, których dotknąć się bardzo boimy, które przywołują trudne doświadczenia naszej egzystencji. Te rany muszą być objęte naszą troską, rozeznane i przyjęte jako prawdziwe i bolesne, abyśmy w ogóle mogli mówić o godności i wolności. Tylko afirmacja własnego „ja” z całą jego ciemną stroną pozwala z łatwością korzystać z talentów i głęboko marzyć.

Dziś wielu chce dokonać właściwych wyborów, które przyniosą materialny byt i satysfakcję. Wielu czuje się rozgoryczonymi własnym życiem i na siłę próbuje udowodnić, że ich życie może być takie, jakie sami sobie „wyprojektują” – nie jest w dobrym tonie ujmowanie rys na swojej tożsamości, chropowatości swojej duszy czy problemów emocjonalnych, których nie można ukoić. Szczególnie wtedy, gdy oceniam sytuację, gdy oceniam ludzi, gdy wyrokuję czy nawet prorokuję, dotykam w sobie głębokich pokładów pesymizmu, jakbym zapominał o biblijnej prawdzie: „Czemu to widzisz drzazgę w oku brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?” (Mt 7, 3).

Dziś wielu z nas miota się pomiędzy dostrzeganą w sobie siłą, sprawczością, emocjonalną swobodą a surowością, pokorą, ascezą i poczuciem winy. W świecie wewnętrznym narasta coraz większe napięcie, które wytwarza się także na zewnątrz – zwłaszcza wtedy, gdy nie akceptujemy własnych słabości, nie pozwalamy dołączyć naszym wadom i trudnym emocjom do naszej tożsamości. Gdy jednak dotkniemy tych ran, gdy przyjmiemy całą swoją tożsamość z jej słabościami, tylko wtedy będziemy mogli w spokoju, bez silnego napięcia, eksponować swoje atrybuty – moce charakteru i umiejętności, które zasługują na ukazanie się światu.

Wartość buduje się od siebie, od włączenia w swoją codzienną egzystencję własnych wypaczeń i błędów – od dotknięcia swoich ran. Dopiero kolejnym krokiem jest pójście naprzód, oderwanie się od siebie, wiedząc już, kim się rzeczywiście jest. Wtedy realnie zaczynamy kochać innych, gdy kochamy samych siebie w swoich słabościach. Świętość bowiem to nic innego jak spotkanie ludzkiej nędzy z mocą Łaski.