To, co stanowi sedno dzisiejszej kultury, to rodzaj pewnego paradygmatu zmiany. Wkrada się on niepostrzeżenie, zaczynając od zmiany telefonu, auta, pracy, poglądów, a kończąc na zmianie partnera czy całkowitej zmianie stylu życia. Powszechne stają się kierunki studiów, szkolenia i coachingowe warsztaty, które mają nauczyć nas procesu zarządzania zmianą, psychologii zmiany czy określenia przestrzeni, które tej zmiany wymagają.
Zmiana może wypływać z nas, wtedy jest to przede wszystkim wyraz naszej woli, która naciska, aby coś było inne, niż jest. Zmiana może być też faktem – dostrzeżeniem, że się zmieniłem, nawet gorąco tego nie pragnąc. W pierwszym przypadku zmiana łączy się z pewną presją, którą na siebie nakładamy – wyznaczamy cel, z głębokim poczuciem, że jego osiągnięcie przyniesie nam trwałe szczęście; jedna zmiana ma pociągnąć za sobą kolejną – zmianę egzystencjalną. Stąd rodzi się przekonanie, że siłą naszej woli i mocą naszych umiejętności jesteśmy w stanie uczynić siebie szczęśliwymi, sprawniejszymi intelektualnie czy fizycznie. Czy tak rzeczywiście jest? Chyba każdy z nas doświadcza bezsilności – ten stan trzeba nazwać realnie. Bez-silność to punkt naszego życia, gdy oczekiwania są o wiele większe aniżeli możliwości. A gdy taki stan trwa, gdy dociera do nas ta bez-nadzieja, wydaje się nam, że jesteśmy bez-życia. Pragniemy zmiany, ale nie możemy nic zrobić. Jeżeli wytrwamy w tej bezsilności, mamy szansę zmianę przeżyć i odkryć, bardziej niż jej realnie dokonać. Widzimy wtedy, że zmiany lepiej zauważać, niż próbować je usilnie wprowadzać. Potrzebujemy otworzyć się na przemianę.
Przemiana to rodzaj współistnienia naszego „ja” z tym, co realnie jest i ulega zmianie. Przemiana rodzi się wtedy, gdy dopuszczam do siebie, że życie jest procesem – formowaniem się moich intelektualnych i emocjonalnych zasobów. Żyć to stawać się. Stawać się to ulegać przemianie. Ulegać przemianie to nawracać się. A nawrócenie (metanoia) to poczucie stabilności, rodzaj pewności, która wypływa z pokornego określenia granic swojego wpływu na rzeczywistość. Fundamentem realizmu, który nie zachęca do rewolucyjnych zmian, jest określenie granic swojej życiowej roli. Zgoda na bycie tym, kim się rzeczywiście jest, i nieaspirowanie do bycia kimś, kim nie jesteśmy i być nie możemy. Przy niesamowitej tendencji do wydawania opinii politycznych, socjologicznych czy psychologicznych, musimy realnie uznać, że nie mamy pojęcia, o czym mówimy – po prostu chcemy szybkiej zmiany, natychmiastowej rewolucji. A potrzebujemy spokoju, akceptacji dla naszego „tu i teraz”, która pozwala nam dokonać przemiany – tylko realnie mierząc relację ja–rzeczywistość, mogę spróbować określi proces przemiany. Dla przykładu: tylko mając wiedzę o swoich możliwościach w zakresie informatyki oraz poznając najnowsze trendy informatyczne, mogę określić stan faktyczny i rozpocząć proces. Najczęściej nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele się zmieni, gdy będziemy się stawać coraz lepszymi informatykami; jakiej przemianie ulegną nasze zdolności poznawcze – a wszystko to będzie zasługą pokornie prowadzonej relacji poznającego z poznawanym; mojego „ja” z obiektem.
Zmiana, która nie zakłada cierpliwego stawania się, niszczy człowieka od wewnątrz. Ma on poczucie inności, bo tak bardzo pragnie być inny. Prawdę mówiąc, zmiana i przemiana nie zmieniają naszej istoty – człowiek nigdy się nie zmienia, może ewentualnie odkryć nowe zasoby we własnym „ja”, ale nadal pozostaje sobą – uległ jedynie metanoi, która pozwoliła mu na zmianę myślenia o zmianie; obaliła mit, jakoby zmieniać coś należało, jakoby od nas tak wiele zależało.