Czas mija nieubłaganie. Rzadko kiedy na co dzień jesteśmy skupieni na jego przemijaniu. Dlatego często duże przeżycia, mocne emocje w naszym życiu zmuszają nas do tego namysłu. Wtedy uświadamiamy sobie, że od poprzedniej refleksji minęło już tyle czasu. U niektórych powoduje to strach, że to dzieje się tak szybko. Przemijanie ich przytłacza i uświadamia, że piasku w klepsydrze życia jest coraz mniej. Jeszcze inni cieszą się tym, co mają, nie przywiązują się zbytnio do doczesności i mają satysfakcję z życia. Jasne, że ich też dotykają mocne emocje i przeżycia, ale inaczej do tego podchodzą.

Skąd wynika taka różnica? Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie, bo jest to sprawa niezwykle skomplikowana i nie wiąże się wyłącznie z tym, jak patrzymy na życie i śmierć, jak postrzegamy nasz pobyt na Ziemi. Zależy to również od naszego charakteru, temperamentu, wychowania, poglądów i wyznawanej religii bądź jej niewyznawania. I to nie jest też tak, że któraś z tych cech będzie o tym decydować zero-jedynkowo. Człowiek to bardzo skomplikowana istota, której nie da się wtłoczyć w ramy i schematy. Zawsze będzie się im wymykał. Zawsze znajdziemy coś, co wyjdzie za linię, przełamie ten schemat.

Podejście do śmierci jest różne w różnych kulturach. Zasadniczo można wskazać dwa rodzaje podejścia do śmierci – lęk, który należy oswoić i nauczyć się z nim żyć, oraz fascynację i dążenie do śmierci, które mogą chociażby objawiać się życiem na krawędzi, skłonnościami do samobójstwa i zanurzeniem w tej tematyce. Psychologowie doszukują się związku pomiędzy neurotyzmem a skłonnościami do fascynacji śmiercią. Im bardziej osobowość człowieka przejawia cechy neurotyczne, tym większa szansa, że dana osoba będzie bardziej zanurzała się w te myśli. Nie jest to oczywiście reguła. Nie wszyscy neurotycy mają myśli samobójcze, a zdarza się to czasami osobom, które nie wykazują takich cech. Znów widzimy, jak złożona jest ludzka natura.

Niektóre kultury wypracowały sobie zwyczaje i tradycje, które mają pierwotny lęk przed śmiercią, który jest elementem instynktu samozachowawczego człowieka, oswoić i uczynić czymś przyziemnym. Mamy więc anglosaskie Halloween, które z roku na rok coraz bardziej wchodzi w naszą kulturę. Mamy meksykański Dia de Muertos, czyli dzień zmarłych – jedno z najstarszych meksykańskich świąt, wywodzących się jeszcze z czasów prekolumbijskich. Jest to, w odróżnieniu od Halloween, które skupia się na elementach grozy, wywołania strachu i fascynacji lękiem, święto radosnej zabawy, bez elementów mroku. Jest ono zorientowane na biesiadowaniu i afirmowaniu relacji, które łączyły ludzi z ich zmarłymi przodkami. I to święto jest powoli w Meksyku wypierane przez Halloween, które wraz z globalizacją kultury w modelu anglosaskim staje się produktem na skalę światową. Lokalne tradycje nie wytrzymują konkurencji z promowaną w filmach, serialach, komiksach i reklamach tradycją kultury świata anglosaskiego.

W Polsce też istniały tradycje, które miały oswoić ze śmiercią, szczególnie młodsze pokolenia. W kulturze typu wiejskiego, która oparta była o model rodziny wielopokoleniowej, mieszkającej w jednym domu, śmierć była czymś normalnym i obcowali z nią wszyscy. Wszelkie obrzędy przedpogrzebowe odbywały się w domu i uczestniczyły w nich również dzieci. W niektórych częściach Polski była tradycja, że po śmierci jakiegoś członka rodziny wysyłało się do sąsiadów chłopców, aby poinformować ich o śmierci i tonem nieznoszącym sprzeciwu zaprosić ich na pogrzeb, przekazując tę wiadomość jakoby od samego zmarłego.

W kulturze szlacheckiej czy mieszczańskiej, które przesiąknięte były bardziej wyrafinowanymi konwenansami, ten kontakt ze śmiercią był podobny. Nikt nie chronił dzieci przed widokiem zmarłego. Uważano to za coś zupełnie normalnego – za część cyklu życia. Nasza kultura i jej aspekt tanatologiczny (tanatologia – nauka o śmierci) jest bardzo mocno zakorzeniona w katolicyzmie i jego interpretacji śmierci.

W dzisiejszych czasach bardzo często, nawet jeśli osoba zmarła nie była zbyt wierząca i nie identyfikowała się z Kościołem, ma organizowany pogrzeb w kościele. Jeszcze silne jest przekonanie, że inaczej nie wypada. Chociaż i ten trend zaczyna się powoli odwracać wraz z laicyzacją życia i przejmowaniem globalnych trendów.

Kościół, a co za tym idzie również katolicy, wierzą w to, że śmierć jest tylko przejściem do innego świata, w którym nie ma już cierpienia, nie ma czasu, nie ma doczesności, a jest wieczna chwała – przebóstwienie. Tym jest według katolików świętość – przejściem przez bramy śmierci i dostanie się do nieba. Czasami świętość w powszechnym rozumieniu jest uważana za heroizm, nadludzką pobożność, wyrzeczenia i pewien rodzaj Bożego szaleństwa. Sobór Watykański II w konstytucji Lumen Gentium przypomina natomiast, że świętość nie jest jakąś nagrodą za szczególne osiągnięcia, ale że jest celem możliwym do osiągnięcia dla każdego człowieka. Wzywa więc wszystkich katolików do codziennych starań o świętość, warunkując to tym, że jeśli nie będziemy święci – to nie będziemy zbawieni.

Dla zlaicyzowanego człowieka współczesnego, który nie wierzy w Boga, nie ma to zbyt wielkiego znaczenia, ale lęk przed śmiercią pozostaje. Katolicy, czy szerzej – ludzie wierzący w Boga, mają nadzieję na to, że ich życie jest jedynie etapem. Wiąże się to oczywiście z pewnym systemem etycznym, moralnością, którą decydują się przyjąć, żeby zostać zbawionymi, a to jest cel życia chrześcijan.

Nawet osoby niewierzące w naszej kulturze wyrastają z kręgów chrześcijańskich, więc ich kontestacja, zaprzeczenie istnienia Boga, a co za tym idzie, również rezygnacja ze stricte chrześcijańskiego systemu etycznego powoduje tworzenie własnych, autorskich systemów, które mniej lub bardziej wyrastają z chrześcijaństwa. Określa się to mianem postchrześcijaństwa.

Są też obrzędy jednoczące, tak wierzących, jak i niewierzących. I myślę, że w Polsce, jak nigdzie indziej na świecie, jest to widoczne w trosce o groby. Ta pamięć o bliskich, o relacjach z nimi jest dla naszej kultury czymś, co przełamuje bariery i stereotypy codzienności. Czy modlimy się nad grobami i wzywamy pomocy naszych świętych (w co katolicy głęboko wierzą), czy też wspominamy wspólne chwile i zapalamy światło pamięci – jest to na pewno przeżycie duchowe, które pokazuje, jak pisał już w starożytności Horacy, że non omnis moriar – nie wszystek umrę, o ile pozostanie po mnie pamięć wśród żywych.

Śmierć dotknie nas wszystkich, co po niej – tajemnica, dla jednych bardziej, dla innych mniej. Kameduli witają się pozdrowieniem memento mori, pamiętaj o śmierci. I warto wziąć sobie to do serca, kiedy tańczymy nasz danse macabre codzienności, która, ziarenko po ziarenku, przybliża nas do kresu. A tej klepsydry nie da się obrócić.