Gdyby tak spojrzeć na świat oczyma dziecka, 5-latka, 10-latka, to co by się zobaczyło? Gdy rodzice mają zasoby, możliwości i dobrą wolę, aby swoje dzieci dobrze ukształtować, to co im pokazują? Co widzi lub powinno zobaczyć dziecko, aby mogło wzrastać i stawać się człowiekiem gotowym do bezinteresownego daru z siebie?
Świat, który oglądamy i pokazujemy, staje się coraz bardziej praktyczny, mierzalny, materialny. Trudno już o abstrakcyjne myślenie, o metafory, o dostrzeganie i docenianie tego, co niewidoczne dla oczu. Głębokie refleksje nad życiem zostawiono filozofom i innym, skierowanym na banicję, przedstawicielom szeroko pojętej humanistyki. I może rzeczywiście tak być powinno, może wcale nie potrzebujemy głębokiej literatury, poezji, która opisuje życie takim, jakim jest, nie nazywając wszystkiego po imieniu? Wydawać się może, że wszystkie wielkie rzeczy zrodziły się z praktycznego, technicznego lub technologicznego myślenia – dziś autonomiczne samochody, smartmieszkania ze zgrają robotów i aplikacji nie dziwią nas wcale. Wielkie korporacje, wielkie portale społecznościowe, wielkie uczelnie, szkoły… wielkie zyski, pierwsze miejsca w rankingach. Wiele przestrzeni w nas samych rwie się do ideału, abyśmy stawali się bardziej produktywni, emocjonalnie uporządkowani, wyjątkowo asertywni. Wiele przestrzeni społecznych wydaje się rwać do ideału jeszcze szybciej – większe PKB, większa płaca, lepszy bilans. Nowoczesność jawi się jako obraz niekończącej się łąki, po której galopuje stado koni niemogących się zatrzymać, niemających czasu na refleksję: „dokąd my właściwie zmierzamy?”. Galopem ku horyzontom, omijając przy tym piękne kwiaty, krajobrazy, pierwsze bicia serca dzieci, ich pierwsze kroki i uśmiechy, małe gesty wdzięczności, radości z codzienności i cały ogrom niewypowiadanej miłości. Mimo wszystko dalej w oczekiwaniu na więcej, na jakiś rodzaj szczęścia, który niby nastanie, gdy przekroczy się ów horyzont, gdy prośby zostaną spełnione, a świat zdawać się będzie już u naszych stóp.
Wielkie zmiany nie nadchodzą, wielkie rzeczy już dawno się stały, już dawno miały miejsce. Choć wielu jeszcze prosi Boga o to, aby stała się rzecz wielka, cud indywidualny lub powszechny, zapominając, że wielkie rzeczy już Bóg nam dawno uczynił. Niedostrzegalne cuda codzienności, poranki, które pozwalają nam na nowo zaczerpnąć powietrza i cieszyć się darem życia, rodzina, która stoi blisko naszych spraw i emocji, przyjaźnie, które wydają się być skarbnicą mądrości i wsparcia w trudnych chwilach. Niewinne oblicze dziecka, które widzi świat właśnie w taki sposób, które polega wyłącznie na tych niedostrzegalnych cudach bliskości, czułości i wzajemnej akceptacji. Nastolatek, który jest dumny z każdej autonomicznej decyzji, która go tak bardzo ekscytuje i rozwija. Podróże, które mogą uczynić nasze doświadczenia bogatsze, a oczy uczulić na piękno całego świata. W końcu i my sami, tacy, jacy jesteśmy naprawdę, jesteśmy cudem – małym w oczach wielu, wielkim w oczach nas samych. Największym zwłaszcza wtedy, gdy w to mocno wierzymy, gdy wierzymy, że świat tak naprawdę składa się z małych rzeczy, z małych trosk i radości, które ukazywane innym stają się impulsem do głębokiej wiary, miłości i nadziei – a któż z nas nie chciałbym głęboko wierzyć, kochać i żywić nadziei?
Nie prośmy o wiele, nie prośmy o wielkie, nie prośmy o więcej, zanim nie dostrzeżemy tego, co małe, czułe, bliskie i pełne głębokiej treści, która wypełnia nasze pogubione wnętrza, nasze rozerwane serca, skłębione myśli, zatrute dusze.