Bardzo często spotkania rodzinne przy okazji wszelkich świąt kończą się mniej lub bardziej dramatycznymi awanturami, których tłem jest polityka. Jak to jest, że wszyscy oni byli w te święta w kościele, przystąpili do komunii świadomie i zrobili to bez profanacji, a potem przy stole się pożarli o politykę.
Czy katolicy mogą mieć różne poglądy polityczne? Czy są poglądy, które katolik mieć musi? Co w ogóle powinien katolik myśleć o polityce?
Dla wielu jest to problem nie do przeskoczenia, jeśli Kościół w jakiejś sprawie wypowiada się kategorycznie, a partia, którą dany człowiek wspiera, ma na ten temat inne zdanie. Czy jest to problem nie do pogodzenia?
Postaram się odpowiedzieć na te pytania w tym tekście, w którym spróbuję skategoryzować polskich katolików pod kątem ich zaangażowania w politykę i pewnych wzorców światopoglądowych. Podział jest mój własny, pewnie nieostry i niedoskonały, ale tak to właśnie widzę.
1. Katolik kulturowy
Jest to chyba najbardziej powszechna grupa w Polsce – stety i niestety. Jest to również grupa, która się z roku na rok najbardziej kurczy. Z jednej strony przez bardzo długie lata katolicyzm kulturowy był siłą polskiego Kościoła, bo przecież nie każdy musi mieć znajomość teologii (nie jest do zbawienia koniecznie potrzebne) ani być aktywistą w Kościele. Był wspierany w prostej, tradycyjnej wierze przez starsze pokolenia – rodziców i dziadków, którzy przekazywali depozyt wiary i obyczajów związanych z religią.
Zauważam, że w ostatnich latach ta nić przemiany katolickich pokoleń została przerwana. Starsze pokolenia nie są już w stanie przekazywać tego depozytu. Ich przekaz przegrywa z globalizującą się popkulturą, a obecne pokolenie trzydziesto-, czterdziestolatków jest chyba (niestety) ostatnim, masowo uczęszczającym do kościoła, pokoleniem.
No właśnie – uczęszczającym do kościoła. Ale czy rzeczywiście wierzącym? W dużej mierze tak. Ludzie urodzeni w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nie dają sobie wmówić pewnych rzeczy. To już w dużej mierze pokolenia cyfrowe. Ostatnia nadzieja Kościoła w Polsce – że tak emocjonalnie powiem. To właśnie z tej grupy wiekowej zasilane są pozostałe grupy, o których napiszę dalej.
Ale winą za to obarczam w dużej mierze pokolenie boomerów, urodzonych w latach 40–60, których młodość przypadła na czasy buchającej komuny. Ich rodzice – pokolenia przedwojenne – nie mieli żadnego problemu, żeby zwrócić uwagę na niemoralne prowadzenie się ich dzieci, na wspólne mieszkanie przed ślubem i tym podobne. Pokolenia powojenne, najczęściej bywające w kościołach, już tych obiekcji nie ma. „Dziś młodzi żyją inaczej”, „trzeba się dać młodości wyszumieć”, „nie będę się wtrącać” – częste słowa. To tu przerwała się nić, niestety.
Katolicyzm kulturowy to w pewnym sensie przywiązanie do form i tradycji, bez głębszej refleksji. Tak samo jest z partycypacją w życiu politycznym. Zauważyłem, że często te osoby nie mają problemu z wyborem (i agitacją – stąd wiem) polityków czy partii, które są jawnie antykościelne, ale głoszą hasła sprawiedliwości społecznej, równości. Trochę na podobieństwo latynoamerykańskiej teologii wyzwolenia.
Te osoby nie widzą sprzeczności między praktykami religijnymi a głosowaniem na ugrupowania, które postulują powszechny dostęp do aborcji, związki partnerskie i eutanazję. A postulaty te stoją w sprzeczności z nauczaniem Kościoła.
Dlaczego tak się dzieje? Moim zdaniem katolicyzm kulturowy nie przenika serca, a ludzie będący w tej grupie traktują praktyki religijne jako część swojego dziedzictwa, tradycję – coś, co było zawsze. Nie zawsze chcą z tym zerwać, bo przywołuje to dobre wspomnienia z przeszłości. Z doświadczenia jednak wiem, że często wystarczy jakiś niewielki zapalnik (nieuczciwy ksiądz itp.), żeby się na Kościół obrazili i ich noga już więcej tam nie postała.
Święconka, rezurekcja i pasterka – to forma przetrwalnikowa katolika kulturowego i wielka perspektywa ewangelizacyjna.
źródło: https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Plik:%C5%9Awi%C4%99cone2007.jpg
2. Katolik w oblężonej twierdzy
Ten typ katolika jest bardzo zaangażowany w obronę świętej t(T?)radycji. Ich motorem napędowym jest poczucie, że cały świat sprzysiągł się przeciwko Kościołowi i chce go zniszczyć. Ich walka przedstawia się niczym tolkienowska, epicka, walka dobra ze złem. Oczywiście, to oni są siłami Gondoru, a ich misją i celem jest powstrzymać hordy orków szturmujące wieżę z kości słoniowej – Kościół katolicki. Ale to niejedyna kategoria wrogów. Widzą również piątą kolumnę w samym Kościele. Bardzo często jako przyczynę dramatu widzą obrady Soboru Watykańskiego II, reformę liturgii i niedostateczną reakcję na rewolucję seksualną lat sześćdziesiątych.
Oczywiście jeśli chodzi o diagnozy, to w dużej mierze są one trafne i dobrze opisują rzeczywistość kościelną i społeczną ostatnich lat, ale ja mam problem ze sposobem ich interpretowania przez ten typ katolika. Bardzo często ta interpretacja przyjmuje formę ostrego podziału: jesteśmy my – ostatni sprawiedliwi – i oni – no właśnie, bardzo szeroka grupa „onych” pomieści zarówno Billa Gatesa, jak i liberalnych księży oraz inaczej myślących katolików.
Ta grupa jest mocno niejednorodna, dlatego że barwy polityczne, które przybiera, są różne. Są zwolennicy partii rządzącej, którzy utożsamiają politykę rządu z linią Kościoła, o co można mieć spore pretensje do części duchowieństwa, która podsyca te nastroje, mówiąc, że partia z Nowogrodzkiej jest najlepszym, co Opatrzność mogła nam zesłać. Nie docierają do nich argumenty o kilku porzuconych projektach prawa o ochronie życia. Nie rozumieją, że takie zbliżenie tronu i ołtarza nigdy nie wyjdzie na dobre Kościołowi, który powinien być przecież ponadpolityczną, a nawet ponadpaństwową wspólnotą, a nie instytucją. Nie ośmielę się diagnozować, skąd taka popularność takiego myślenia, ale intuicja podpowiada mi, że może być to grupa, która w poprzednim ustroju i w czasach rządów lewicowo-liberalnych była marginalizowana, a ich potrzeby, poglądy i widzenie świata były w mediach przedstawiane jako zaścianek i srogo obśmiewane. Teraz można się odkuć.
Druga grupa w tej kategorii to tak zwani katolicy integralni. Zbliżają się oni bardzo do tradycyjnego – przedsoborowego Kościoła, które staje się coraz bardziej popularna w Polsce i wyrasta na wrażeniu odzierania Kościoła z zewnętrznych form estetycznych, szczególnie w liturgii. Naturalna chęć obcowania z pięknem, metafizyką i wychodzącym z każdego kąta kościoła sacrum jest czymś, co dla człowieka Zachodu jest naturalne. Wspaniale, że powstają wspólnoty, które chcą odtwarzać dawne formy i przywracać Kościołowi liturgię przedsoborową z chorałem, łaciną, pięknymi szatami i bogatą symboliką.
Bardzo często jednak ta grupa ma swoje drugie – polityczne oblicze. Jest ono bardzo często nacechowane mieszanką poglądów nacjonalistycznych i konserwatywno-liberalnych, w różnych proporcjach. Jest to skrajnie różne widzenie polityki, niż to proponowane przez partię rządzącą. Inaczej postrzegane jest też zagrożenie, które czyha na Kościół. Tutaj wrogami są liberałowie, socjaliści, masoni i żydzi – w różnych proporcjach.
Coś, co kojarzy mi się z tą grupą, to nadreprezentacja wiary w różne teorie spiskowe, prywatne objawienia apokaliptyczne i poczucie zbliżającego się końca. Nie można ich jednak określić mianem dekadentów. Ich serca są gorące, często szczerze wierzące i są to ludzie, którzy poświęciliby swoje życia dla Kościoła i dla idei.
Problemem jest widzenie Kościoła jako instytucji ekskluzywnej, do której tajemnic mają dostęp tylko nieliczni – godni (tak rozumiem interpretacje tych prywatnych objawień), co mocno trąci gnozą i próbą hermetyzowania powszechnego przecież (katolickiego) planu zbawienia dla wszystkich. Środowisko to krytykuje wszystko, co w Kościele nowe (oczywiście zależy to od tego, jak „intensywna” jest to grupa). Niektórzy nie chodzą na nową Mszę. Duża część nie odmawia tajemnic światła (modernizm!), a sam różaniec odmawia tylko po łacinie. Trzeba pochwalić gorliwość i chęć modlitwy, ale z drugiej strony, kiedy odrzucą nauczanie Kościoła w tych kwestiach, czy będzie w nich tyle pokory i refleksji, żeby trzymać się reszty tego nauczania?
źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Siege_of_Clari_Montis_(Jasna_G%C3%B3ra)_in_1655.png
3. Katolik otwarty
Kompletne przeciwieństwo katolika z oblężonej twierdzy. Ci ludzie widzą świat w kolorach tęczy, jako źródło dobra i piękno, a zagrożenia upatrują właśnie w hermetycznych, ekskluzywnych klubach, które napędzają się jasno i ostro zdefiniowanym światopoglądem. Ich widzenie świata jest tym lepsze, im bardziej nieostre, im bardziej dopasowujące się do otaczającego nas świata.
Nie będą mieli problemów ze znalezieniem wytłumaczenia dla kompromisu aborcyjnego, dla związków homoseksualnych i innych „zdobyczy współczesności”. Cały czas będą podkreślać, że miłosierdzie jest nieograniczone i że wystarczy być dobrym człowiekiem, żeby do nieba trafić. Bardzo popularna w tej grupie jest idea pustego piekła, którą współcześnie do teologii wprowadził zmarły niedawno ks. prof. Wacław Hryniewicz OMI. Idea bardzo pociągająca i atrakcyjna, bo przecież wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Otóż nie! Również niedawno zmarły ks. Piotr Pawlukiewicz mówił często, że jesteśmy aż ludźmi, że po upadku moralnym jesteśmy w stanie się podnieść, a warunkiem podniesienia się jest uznanie swojej grzeszności.
Mam doświadczenie mieszkania na Zachodzie. Kilkanaście lat temu studiowałem we Frankfurcie nad Menem i widziałem tamtejszy Kościół – bez konfesjonałów, ze wszystkimi (a było ich niewielu) przystępującymi do Komunii, ze świeckimi głoszącymi kazania, rozdającymi Komunię – bez nadziei na odnowę. Tam odkryłem Mszę trydencką, która w tamtym czasie uratowała moją wiarę. Taki obraz Kościoła na Zachodzie nie powstał od tak. Zmiany zaczęły się dużo wcześniej, jeszcze przed soborem. Kulminacją były przemiany społeczne w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych – rewolucja obyczajowa. Okazało się, że tamtejszy Kościół, który przyjął kurs na dostosowanie się do świata, stracił swoich wiernych. Nie mógł się równać w atrakcjach, a stracił poczucie sacrum i całą metafizyczno-estetyczną moc przyciągania. Stał się nijaki, a chciał stać się fajny.
Katolicyzm otwarty to często indyferentyzm religijny (katolicyzm to tylko jedna droga, a wszyscy wierzymy w tego samego Boga) i synkretyzm religijny (tybetańskie misy modlitewne i posążek Buddy są w sumie spoko). W ten sposób rozmywa się tożsamość. To nie jest dobra droga, chociaż rozumiem idealistyczne pobudki, którymi kierują się ci katolicy. Kochać wszystkich – nikogo nie oszczędzać to wspaniały slogan, ale jak definiujemy miłość? Jako emocję, uniesienia ducha? Czy jako odpowiedzialność i decyzję? To duża różnica.
kard. Reinhard Marx z protestującymi kobietami
4. Katolik daleko od polityki
Miałem (i mam nadal) ogromny problem z nazwaniem tej kategorii. Napiszę o niej chyba też najmniej, ale wydaje mi się to bardzo ważne, żeby to jednak w słowa ubrać.
Chodzi mi tu o katolików, którzy są głęboko i szczerze wierzący. Są to ludzie pełni pokory, pełni modlitwy – kroczący z Bogiem naprawdę. Są to jednak ludzie, którzy mają awersję do polityki w takim kształcie, który ona ma obecnie. Ciężko im się dziwić, prawda?
Ale czy polityka, jako arystotelesowskie dbanie o dobro wspólne, nie jest częścią naszego życia, a więc i powołania chrześcijanina? Oczywiście, że jest. Mówi o tym Katechizm (KKK 1884, 1885) i inne dokumenty Kościoła. Mówi o tym cała Katolicka Nauka Społeczna od Leona XIII aż do Franciszka. A może to ich pokora, zdystansowanie i modlitwa są tym, czego temu dobru wspólnemu brakuje?
Katolik nie może unikać odpowiedzialności za wspólnotę, ale nie tylko tę małą – modlitewną, ale również tę dużą – gminy, powiatu i państwa. Potrzeba jest ludzi, którzy będą w życiu politycznym służyć Opatrzności. Ich pokora i modlitwa są potrzebne szerszej wspólnocie.
źródło: https://www.freeimages.com/photo/i-believe-in-1217860
To, że udało się podzielić nas – katolików – na tyle grup, może świadczyć zarówno o tym, że w Kościele jest miejsce dla wszystkich, ale również o tym, że droga do jedności jest długa i wyboista. To jest piękne w Kościele, to jest właśnie na wskroś katolickie, że jeśli żyjemy sakramentami, jeśli szczerze wierzymy, to znajdziemy dla siebie miejsce w różnych zakątkach sceny politycznej.