Zbliża się Boże Narodzenie. Są to święta, które jak żadne inne kojarzą się ludziom z kręgu cywilizacji chrześcijańskiej z rodziną, z pokojem, z łagodnością i życzliwością. Wokół Bożego Narodzenia narosła cała kultura. Powstały niezliczone książki, filmy, piosenki na temat świąt albo nawiązujących do świąt. To cały, ogromny przemysł. Widać to wyraźnie, kiedy otworzymy dowolny serwis streamingowy. Już od połowy listopada, kiedy aktualność stracą filmy halloweenowe, pojawiają się specjalne kolekcje klasyków, a nawet kręcone są nowe filmy według pewnej kalki, żeby pokazać tak zwanego ducha świąt, ducha przemiany, ducha nawrócenia, ducha walki o tradycyjne wartości w poprzek konsumpcjonizmowi.

Są to takie paradoksy współczesności, która na wskroś przesiąknięta jest biznesem, chęcią zarobienia czy – jak to się dziś mówi – zmonetyzowania wszystkiego, co się da, a jednocześnie w dziełach kultury (przeważnie z niskich jej rejestrów) przeważa narracja zupełnie odwrotna. Może to oczywiście świadczyć o tym, że na emocjach, a raczej chyba coraz powszechniejszej za nimi tęsknocie, można nieźle zarobić. Ludzie, odrywając się od depresyjnej i smutnej codzienności, czekają na kolejne łzawe świąteczne filmy, podziwiając bajkowe scenerie, pięknych aktorów i łatwość rozwiązywania problemów. Do tego wzdychają do ekranów z troską o to, dlaczego w ich życiu tak nie jest. Mechanizm jest stary jak świat – emocje na sprzedaż. I to ciągle działa.

Te święta są wyjątkowe, bo tuż za naszą granicą toczy się krwawa i bezlitosna wojna. W Polsce znajduje się kilka milionów Ukraińców. Do tego dochodzi pełzający kryzys ekonomiczny i rosnące z roku na rok wskaźniki realnej biedy w Polsce. Sytuacja nie napawa optymizmem, a przecież wszyscy – chociaż w święta – chcemy czuć się dobrze, bezpiecznie i być wśród tych, którzy myślą o nas dobrze.

Chcemy się również czuć dobrze sami ze sobą, czyli w tej najważniejszej dla nas relacji. Chcemy, patrząc w lustro, widzieć człowieka dobrego albo chociaż starającego się być dobrym. Angażujemy się w tym czasie w mnóstwo akcji charytatywnych, częściej się do siebie nawzajem uśmiechamy i zapominamy (albo przynajmniej staramy się) o wielkim politycznym sporze definiującym naszą rzeczywistość. I jednocześnie mamy w głowie tymczasowość tego stanu. Nie łudzimy się już, że ta życzliwość i dobroć przetrwają dłużej niż do Trzech Króli.

Dlaczego tak jest – nie wiem. Być może życie i historia nauczyły nas już, że inaczej się nie da. Nie próbujemy, bo mamy świadomość, że będzie to donkiszoteria. Nie chcemy również być postrzegani jako ci słabi, ci, którzy nadstawiają drugi policzek, zamiast oddać albo przynajmniej uniknąć ciosu.

Klimat świąt to z jednej strony piękny stan, piękny czas i nadzieja zmiany, a z drugiej to wydmuszka. Wszyscy (a może jednak nie?) wiemy, że podobnie jak w tanich filmach świątecznych, w których sztuczność czuć z każdej sceny, widzimy ją – tę sztuczność – właśnie w tym świątecznym klimacie wokół nas. Wiemy, że zmiana jak u Ebenezera Scrooge’a jest przestrzenią baśni albo że mamy jeszcze na nią w życiu czas. A teraz gonimy za ulotnym szczęściem świata materialnego, tylko na chwilę zatrzymując się przy cichym brzmieniu kolędy i próśb dziewczynek z zapałkami, których z roku na rok jest coraz więcej.