Czy radość jest możliwa?

Dziś świętujemy Boże Narodzenie. Niektórzy z nas są tak zmęczeni przygotowaniami, że nie mają już siły na radość. Czy jednak radość jest niezbędna w czasie świąt Bożego Narodzenia? Czy nie wystarczy nam nasza własna forma świętowania? Ile w nas jest świętowania, a ile świętowania Bożego Narodzenia?

Dla wielu z nas Boże Narodzenie nie jest już ani Bożym, ani nawet Narodzeniem. Zagubiliśmy po drodze wiarę nie tylko w Boga, ale przede wszystkim wiarę Bogu. Nawet jeśli uważamy się za wierzących, to Kościół nas już uwiera. Nie tylko z powodu osobistych wyborów, które nie mieszczą się już w chrześcijańskim życiu, ale coraz więcej też w nas świadomości ułomności Kościoła, która nas od niego odpycha. Bolesna to prawda, której nie umiemy coraz częściej pogodzić z wiarą. Czy to poczucie głębokiej rany, cierpienia z powodu tego, kim są ludzie wierzący, nie jest prawdziwym ogołoceniem, jakie przyjął na siebie Bóg, rodząc się w skrajnym ubóstwie? Wśród bydląt, w biedzie, odrzuceniu, cierpieniu tułaczki, w warunkach politycznych i społecznych nie do pozazdroszczenia? Niewiele ma to wspólnego z naszym wyobrażeniem tego wydarzenia. Kościół też, wydaje się, obecnie niewiele ma wspólnego z naszym wyobrażeniem zarówno wspólnoty otwartej na każdego człowieka, jak i instytucji, która na każdym jej szczeblu staje w trudnej prawdzie o sobie, niosąc dalej Dobrą Nowinę o narodzeniu Jezusa.

Jak więc pogodzić nasz ból, cierpienie, ból świadomości, że bracia i siostry cierpią także z naszej ręki, z ręki chrześcijan? Ból odrzucenia, samotności, ran zadanych fizycznie i psychicznie – jak go pogodzić z radością, która ma towarzyszyć Bożemu Narodzeniu? Niektórzy mówią o tym, że nie da się mówić o Bogu wśród tylu skandali w Kościele, ujawnianych straszliwych wydarzeń, odrzucaniu potrzebujących, znieczulicy i jakby zamrożeniu na ludzki ból, cierpienie… Nie ma w tym doświadczeniu już miejsca dla Boga, dla Boga miłości. Jednak gdyby tak było, Bóg nie narodziłby się w jaskini, wśród zwierząt, w skrajnym ubóstwie, nieludzkich wręcz warunkach… On wiedział. Zna nas doskonale. Ludzka kondycja jest słaba. Była wtedy i jest obecnie. Ta świadomość uczy nas pokory. Pokory wobec najuboższych, skrzywdzonych, ale też pokory wobec Boga. Boga, którego narodzenie tak wiele mówi o Nim samym. To nie tkliwy bobasek, półnagi, z uśmiechem na ustach, wśród choinek i anielskich fanfar. To Bóg przychodzący w smrodzie stajni, zimnie, opuszczonej, zagubionej rodzinie, która idąc za obietnicą, znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. To Bóg przychodzący do moich słabości, grzechów i wstydu za siebie samego. To Bóg przychodzący do wszystkich słabości ludzkich. Znający każdy ludzki ból życia, cierpienia, niesprawiedliwości, zdrady, ból fizyczny i psychiczny aż do śmierci. Bóg, który nie brzydzi się słabością, widząc otwarte serce na Jego Miłość. Przyjmując nasze ludzkie ciało, rodzi się w nas. Wśród nas. Mamy dla Niego miejsce? Mimo bólu, świadomości zła, jakiego doświadczamy my i nasi bracia? Mamy w sobie tyle pokory, by przyjąć Boga uniżonego, Boga w ubóstwie, mającego niewiele wspólnego z naszym wyobrażeniem o Nim?

A w tym wszystkim jeszcze radość. Umieć się zachwycić taką miłością. Czy ta radość, która jest utożsamiana z Bożym Narodzeniem, jest beztroskim poczuciem lekkości, odrealnioną wesołkowatością  lekceważącą rzeczywistość wokół nas? Chrześcijanie czasami uważani są za oderwanych od rzeczywistości. „Radość wielka”, o której mówi anioł w czasie narodzenia Jezusa, nie była też zaproszeniem do oderwania się od otaczającego świata, od ludzi, którzy czekali na Zbawiciela – Mesjasza. Ta radość zwykle jest dla nas wyzwaniem. Jak się cieszyć taką prawdą, jeśli właśnie zostaliśmy sami, mąż odszedł, dziecko choruje nieuleczalnie, żona zmarła nagle, nie mamy dość pieniędzy do końca miesiąca, praca jest niepewna lub właśnie bezpowrotnie utraciliśmy przez pandemię biznes budowany całe lata? Jak umieć się cieszyć Bożym Narodzeniem? Radość chrześcijańska jest głęboko zakorzeniona w uwielbieniu Boga. Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu w naszym życiu, On jest celem i końcem wszystkiego – wtedy uwielbienie, radość nie są czymś od święta. W każdym położeniu dziękujecie, radujcie się, uwielbiajcie – pisał św. Paweł. Życie chrześcijanina jest przeniknięte obecnością Boga. Dlatego radość jest możliwa wobec niemożliwego.

Życzymy Wam więc na te dni radości. Niech nasze myśli będą przy Bogu, tak by przemieniały nasze życie. Przyjmijmy miłość. Pozwólmy się kochać Bogu, który przychodzi cicho, w pokorze, nie wywyższa się, ale uniża, by być jak najbliżej nas. Przyjmijmy Jego miłość. Odnajdźmy w sobie miejsce dla Boga. Może jest bliżej, niż myślimy. Życzymy Wam przemieniającej obecności – bliskich, przyjaciół, rodziny, życzliwych osób – by nikt z nas nie był sam w te święta. Życzymy Wam serca czułego na drugiego człowieka. Ustania sporów, zaniechania walki, porzucenia racji, by zrobić drogę miłości.