Cywilizacja ludzka istnieje już od kilkunastu tysięcy lat. To historia rozkwitu i upadku wielu kultur. To czas, w którym miliardy ludzkich oczu widziało najpiękniejsze porywy serca, ale też najbardziej obrzydliwe odwrócenie się od miłości, barbarzyństwo i okrucieństwo. Po każdym dramacie, pożodze wojny i katastrofie spustoszenia ludzkość otrząsała się, mówiła “nigdy więcej wojny” i odbudowywała cywilizację jeszcze lepszą i bardziej rozwiniętą. Przychodzą dobre czasy, ale wraz z nimi przychodzi też zawiść sąsiadów, niezadowolenie tych, których dobrobyt ominął, i pojawiają się pierwsze krople dziegciu, które zatruwają beczkę miodu.
Już w starożytności pojawia się konflikt między dwoma koncepcjami cywilizacyjnymi. Koncepcja personalistyczna – zachodnia – opiera się na szacunku dla niezależności każdego człowieka, szanuje jego wolną wolę i dba o to, żeby maksymalnie rozszerzać zakres decyzyjności. Oczywiście pamiętajmy, że wtedy rozumiane jest to mimo wszystko bardzo wąsko, bo osobami w pełni są tylko dorośli mężczyźni. I tak jednak jest to więcej niż w tej drugiej koncepcji, kolektywistycznej – wschodniej. Ta koncepcja każe złamać wszelkie przejawy woli w kategoriach społecznych i politycznych i podporządkować je machinie państwa, zbudowanej i oliwionej przez elitę, która jako jedyna w danym społeczeństwie ma wolną wolę i to nią determinuje wolę swoich poddanych, bo nie obywateli.
Wraz z nadejściem chrześcijaństwa, które doskonale wpasowało się swoją teologią i pragmatyką funkcjonowania w koncepcję zachodnią, stając się jej synonimem nie zmienia się wcale ani człowiek, ani jego pragnienia i popędy. Okazuje się, że nawet nauka Jezusa może być różnie i pokrętnie interpretowana. Do pęknięcia dochodzi dość wcześnie, bo już w V wieku, kiedy na arenie historii pozostaje jedyne ówcześnie rzymskie cesarstwo – Bizancjum, które traktuje chrześcijaństwo instrumentalnie, swobodnie (mniej lub bardziej) decydując o obsadzie katedr biskupich. Do pierwszego rozdarcia dochodzi w XI wieku wraz z wielką schizmą wschodnią, odłączeniem się prawosławia od Kościoła powszechnego. Ustalona wówczas autokefalia, czyli samorządzenie się poszczególnych diecezji – eparchii, których głowy są wybierane przy dużym udziale świeckich władców, całkowicie odłącza się od jurysdykcji papieża, stając się „Kościołem siostrzanym”, jak nazywamy go dzisiaj, lub schizmatykami, jak nazywano go jeszcze niedawno. Spadkobiercą ideowym tego imperium i tego widzenia Kościoła jest dzisiejsza Rosja i Rosyjska Cerkiew Prawosławna z Cyrylem, dawnym tajnym współpracownikiem KGB na czele. I przecież nie chodzi w tej wspólnocie o głoszenie kerygmatu, czyli prawdy o Jezusie, ale o teologiczne usprawiedliwianie działań władzy, dawanie jej metafizycznego alibi. To jest ewolucyjna forma tego pierwotnego, babilońsko-perskiego kolektywizmu, w której jednostka się kompletnie nie liczy.
Ten spór można też rozważać na gruncie szczerości i prawdy. Te same słowa wypowiadane przez przedstawicieli każdej z tych cywilizacji mogą mieć zupełnie inne znaczenie i zabarwienie. Jedne mogą być podszyte dobrą wolą i nadzieją, a inne szyderstwem i podstępem, oczywiście za zasłonką świętoszkowatości i deklaracji najlepszych intencji.
I tutaj dochodzimy do sedna. Cywilizacja zachodnia, w dużym uogólnieniu, zakłada dobrą wolę u innych i wyobraża sobie, że jej szczerość i otwartość jest symetryczna po drugiej stronie. Można powiedzieć, że będąc dobrymi ludźmi, jesteśmy nie dość wyczuleni na potencjalne zło innych. Ktoś kiedyś powiedział, że dobrzy ludzie nawet w ułamku nie domyślają się potęgi i ogromu zła u ludzi złych. Dlatego tragedie ludobójstw się powtarzają, dlatego takie historie jak Oświęcim, Srebrenica czy ostatnio Bucza będą się powtarzać, bo ludzie dobrzy szybko są w stanie uwierzyć, że ktoś, kto zna z historii okrucieństwa przeszłości, nigdy ich nie powtórzy. Można mówić, że to głupota, naiwność i zaślepienie i pewnie będzie w tym część prawdy, ale chyba więcej jest w tym braku wyobrażenia o tym, jak złe jest zło i do czego może się posunąć; jak często czyny dobrowolnie złe tłumaczy się chorobą psychiczną, niezrównoważeniem czy chwilową pomrocznością jasną. Moim zdaniem zbyt często i to dlatego, że poza wyobrażeniem dobrego człowieka jest bezinteresowne zło. A zło istnieje i chyba zbyt rzadko o tym pamiętamy.
To, co się dzieje teraz na świecie, jest wielkim, dwudziestopierwszowiecznym „sprawdzam” rzuconym przez cywilizację zła osłabionemu Zachodowi. Dopóki nie uświadomimy sobie aksjologicznych różnic między nami i że te same słowa wypowiadane przez obie strony znaczą zupełnie co innego, będziemy po przegranej stronie. Bądźmy dobrzy, ale racjonalnie patrzmy na zło. Czasami potrzebne są Termopile, żeby doszło do Salaminy. Bo pokora zawsze zwycięży pychę, ale czasami trwa to dłużej niż powinno.