Za pewną normę uważa się, że pracodawca chce z pracownika wycisnąć jak najwięcej, a pracownik chce zrobić robotę jak najmniejszym kosztem. To stereotyp, ale pewnie w wielu miejscach znajduje on potwierdzenie w rzeczywistości. Bo w sumie cały wszechświat tak funkcjonuje, że wszelkie systemy uporządkowane dążą do nieuporządkowania. Entropia. Teoria chaosu tak znana ze świata przyrody zaskakująco odnosi się również do świata społecznego. Jest taki słynny mem pokazujący sinusoidę rozwoju społecznego – silni ludzie tworzą silne społeczeństwo, silne społeczeństwo kreuje słabych ludzi, słabi ludzie kreują trudne czasy, trudne czasy tworzą silnych ludzi i tak w koło Macieju kręci się nasza historia. Ta sama, o której uczymy się, że ma być nauczycielką życia, ale jeszcze chyba nikogo niczego i nigdy nie nauczyła. Powtarzamy non stop te same błędy. Wpadamy w te same smutne i mroczne zakamarki duszy ludzkości, które wywołują z nich nasze najgorsze demony. Nie da się przerwać tego łańcucha, nie da się stworzyć wspaniałych czasów, które będą trwały wiecznie.

Niektórzy mogliby pomyśleć w takim razie, że może nie powinniśmy tłumaczyć wspaniałego świata, Edenu tu, na Ziemi, ale powinniśmy się zadowolić przeciętnością, jak z tego rosyjskiego porzekadła – ciszej jedziesz, dalej będziesz. Tak niestety ludzkość nie działa. Człowiek ma naturę zdobywcy, odkrywcy. Zawsze, szczególnie w naszym kręgu cywilizacyjnym, tak zwanych ludzi zachodu – homo occidentalis­, chcieliśmy wiedzieć, co jest na szczycie góry i w dolinach za nią. Zawsze chcieliśmy dalej, głębiej, wyżej, mocniej i szybciej. Taka nasza natura. A natura jest bardzo trudna do zmiany – naturalnie. Były oczywiście (i są nadal) eksperymenty społeczne, które tego człowieka zachodu próbowały (i próbują) wbić w inne ramy, wynaturzyć go. Była koncepcja homo sovieticus – homogenicznego społeczeństwa bezklasowego – ideał marksizmu, który komuniści próbowali wprowadzić w życie przez cały wiek dwudziesty. Na szczęście bez sukcesu.

Ich idea edukacji sprowadzała się do kształcenia nie jednostek, które byłyby autonomiczne, niepodległe i silne, ale całych grup i struktur, którym jednostka powinna się podporządkować. Edukacja ta była oparta na z gruntu fałszywych założeniach, że wszyscy jesteśmy równi i mamy takie same szanse, niezależnie od naszych wrodzonych i nabytych uwarunkowań. Była (mam nadzieję, że tak pozostanie) to edukacja, która tak bardzo skupiała się na wyrównywaniu i ujednolicaniu, że zabijała indywidualizm i kazała każdemu, bez względu na posiadane talenty, uczyć się tak samo mocno fizyki, chemii, matematyki co historii (w wersji jedynie słusznej), literatury czy muzyki. Oczywiście, zaraz pewnie podniosą się głosy, że to było dobre, bo otwierało horyzonty, uczyło wszechstronnego patrzenia na rzeczywistość i zwiększało szansę na sukces w przyszłości. Zgoda, pewnie tak było, ale czym to było okupione? Gdy skupiamy się w edukacji bardziej na ustrukturyzowanym nauczaniu treści, pozostawiając je niejako w domenie „lepszej przyszłości”, przyszłego szczęśliwego życia, pozostawiamy młodego człowieka w stanie pewnego zawieszenia, które skończy się dopiero wtedy, kiedy osiągnie on zakładany przez społeczeństwo sukces, który ma określone ramy, widełki zarobków, metraż mieszkania i pozycję społeczną. Czy o to jednak chodzi w edukacji? Czy chodzi o to, żeby tworzyć trybiki zazębiające się w wielkiej maszynie oliwionej pieniędzmi i złudzeniami sukcesu, czy chcemy jednak wychowywać ludzi wolnych, którzy sami będą wyznaczali miary swojego sukcesu?

Współczesna edukacja zrobiła duży krok naprzód, ale nadal ogromna większość szkół funkcjonuje właśnie w tym systemie tak chętnie zaadaptowanym przez słusznie minioną władzę komunistyczną z wzorców szkoły pruskiej. Oczywiście, że tak jest łatwiej. Można ucznia włożyć w skalę staninową, można zmierzyć edukacyjną wartość dodaną. Można w końcu porównać jego procenty z procentami jego rówieśników w klasie, szkole, mieście, powiecie i województwie. Wtedy wiemy, że szkoła jest albo dobra, albo średnia, albo zła. Jak jest średnia lub zła, organy nadzorcze zlecają dyrekcji przygotowanie programów naprawczych, scenariuszy poprawy. Żeby za rok dostać złotą tarczę, no przynajmniej brązową, nie wszystko naraz.

W całym tym systemie bardzo często zapomina się o emocjach młodego człowieka, który dopiero co odkrył, albo właśnie odkrywa, że jest niezależnym bytem, że jego życie ma wartość. Szuka swojego celu, odkrywa swoją ścieżkę. Niekoniecznie muszą to być szlaki wytyczone przez jego starszych kolegów ze szkoły, rodzeństwo, oczekiwania rodziców, że dzieci podążą ich śladem. Wydaje mi się, że współczesny system, w większości, nie daje zbyt wielu perspektyw temu odkrywaniu. Nadal pedagogika dialogu, której jestem ogromnym zwolennikiem, jest przez wiele osób w środowisku traktowana jako dziwactwo, zagrożenie dla tradycyjnych wartości. Jest często mylona z mitycznym bezstresowym wychowaniem, które ma rzekomo burzyć wszelkie granice między autorytetem a tym, który z tego autorytetu ma korzystać. Nauczyciel-wychowawca może być autorytetem, ale na pewno we współczesnym świecie nie jest nim automatycznie. Dzisiejszy świat nie uznaje narzuconych autorytetów. Boleją nad tym ludzie, których oczy wpatrzone są w tył, którzy wciąż odwracają się, by podziwiać stare dobre czasy. Kto się bierze do pługa, nie powinien patrzeć w tył, tylko uważać, żeby bruzda była prosta. Edukacja to taki współczesny ugór, który musimy orać po nowemu, bo i nowego człowieka mamy wychować.

Nie da się cofnąć w czasie. Nie da się też tych starych, dobrych czasów przywrócić. Wszelkie próby będą tylko, parafrazując klasyka, tworzeniem grup rekonstrukcyjnych, które będą tworzyć barokowe zdobienia na żelbetowych strukturach. Może niektórym się spodoba, de gustibus i tak dalej.

Nasza wiedza o człowieku jako istocie integralnej, wielowymiarowej jest dziś większa niż kiedykolwiek. Wiemy, że człowiek to nie tylko ciało i umysł, ale również emocje i duchowość. Wspierając jeden aspekt przy zaniedbaniu pozostałych, będziemy wychowywać kaleki fizyczne, umysłowe, emocjonalne lub duchowe. Współczesna edukacja powinna dotykać każdego z tych aspektów człowieczeństwa. Obawy, że tak wychowywany człowiek odrzuci wartości i postawy swoich wychowawców nie są strachem przed nim, ale przed nami samymi, którzy byliśmy wychowywani w starym stylu i czujemy się niedoskonali. Boimy się, że nasz autorytet zostanie podważony. Łatwiej jest więc trwać w fikcji i ułudzie, powtarzając w każdym pokoleniu te same błędy, coraz bardziej pogrążając się w chaosie. Tak jednak nie musi być.

Czy będziemy, tam gdzie jesteśmy, agentami zmiany? Czy będziemy chcieli, żeby ci, którzy przyjdą po nas, mieli lepiej niż my? Zmiana jest naprawdę możliwa. Bądźmy dobrej myśli.