Po raz kolejny okazało się, że sami – jako nauczyciele – nie wiedzieliśmy, jakie są najważniejsze problemy polskiej szkoły. Okazało się, że największym problemem jest nasza dostępność dla ucznia i rodzica, ale teraz już nie będzie z tym żadnego problemu, bo w Karcie Nauczyciela pojawił się zapis narzucający nam obowiązkową godzinę dostępności, której wprawdzie nie trzeba ewidencjonować, ale oto jest.
Czy witamy ten zapis z otwartymi rękami? Chyba tylko po to, aby nimi wzruszyć, bo ogromna większość z nas jest dostępna dla uczniów i rodziców dużo dłużej aniżeli przez godzinę w tygodniu. Ile razy, szczególnie w okresie przed wystawianiem ocen, wisieliśmy z rodzicami na telefonach do późnych godzin nocnych, ile razy organizowaliśmy konsultacje maturalne w weekendy – to wiemy tylko my. Ale po raz kolejny okazało się, że jednak rządzący polską szkołą wiedzą lepiej, co jest dla polskiej szkoły najważniejsze – nasza dostępność.
Nauczyciele przez ostatnich kilka lat przekonali się na własnej skórze, jak to jest być kozłem ofiarnym. Pojawiające się ciągle artykuły i wpisy w mediach społecznościowych o tym, że jesteśmy nierobami, że pracujemy tylko 18 godzin i że zarabiamy 6 tysięcy złotych na rękę, podawanie naszych zarobków niezgodnie z tabelką MEiN, ale zgodnie z uśrednioną pensją z całej branży – to wszystko bardzo zaciemnia obraz, a tak naprawdę ten piękny zawód stoi na krawędzi i już niewiele brakuje do zrobienia kroku naprzód.
Zaklinanie rzeczywistości i poprawianie sobie humoru tym, że wakatów nie jest dwadzieścia, ale osiem tysięcy, jest tylko jednym z przykładów takiego podejścia do polskiej szkoły. Mam wrażenie, że niektórym wydaje się, że wystarczy poczekać, a wszystko samo się naprawi, młodzi po studiach będą chcieli iść uczyć do szkół, a nauczyciele takich przedmiotów, jak fizyka, chemia, biologia czy geografia będą mieli komfort pracy w jednej placówce i nie będą musieli objeżdżać często szkół w całej gminie, żeby wyrobić swoje pensum.
Polska szkoła cierpi na wiele chorób, ale jestem przekonany, że dostępność nauczycieli nie jest jedną z nich. Natomiast, aby dobrze zdiagnozować te choroby, nie można bazować na swoich uprzedzeniach, doświadczeniach jednostkowych i interesie politycznym, ale rzeczywiście zainteresować się tym, jak wyglądają szkoły w powiatach na obrzeżach Polski, w gminach głębokiej prowincji, ale również osiedlowych szkołach wielkich miast. Każdy z tych obszarów ma inne bolączki i inne potrzeby, które wymagają nazwania i leczenia.
Nie twierdzę jednocześnie, że my jako środowisko jesteśmy święci i bez skazy. Nikt nie jest, ale na wytykaniu sobie wzajemnych błędów i wad nikt jeszcze nigdy nie skorzystał. Konieczne jest znalezienie pola dialogu, przestrzeni spotkania, w którym będzie można rozmawiać szczerze i nie obawiać się, że zostanie się potraktowanym przedmiotowo, a takie poczucie ma część środowiska po ostatnim strajku.
Potrzebny jest edukacyjna carte blanche, i to z każdej strony. Potrzebne jest wyczyszczenie uprzedzeń i złej woli i powolne odbudowywanie gmachu polskiej oświaty. Czy stać nas na to jako społeczeństwo? Chciałbym odpowiedzieć twierdząco, ale mam wielkie wątpliwości.