Okres przedświąteczny w szkołach to czas pracy w zwiększonym tempie. Bo oprócz tego, że po świętach zostanie już niewiele czasu na poprawianie ocen i zadbanie o swoją tak zwaną klasyfikację śródroczną, czyli oceny za pierwszy okres, dochodzą jeszcze wszelkie jasełka, wigilie, koncerty i tak zwana „atmosfera”. W wielu szkołach przykłada się do tego ogromną wagę, traktując tę, bądź co bądź, informacyjną klasyfikację jak tę końcoworoczną, organizując egzaminy poprawkowe z pierwszego półrocza i uzależniając od tego losy tej czerwcowej.

Jestem w stanie zrozumieć pobudki, jakie stoją za tymi działaniami, bo przecież zawsze lepiej jest wszelkie zaległości załatwiać na bieżąco, niż odkładać na późniejszy czas, tak naprawdę potęgując braki, bo w edukacji szkolnej najczęściej jest tak, że jedno wynika z drugiego i po prostu nie ruszy się dalej. Jest to jedna strona medalu. Po drugiej stronie stoi uczeń, młody człowiek, który często nie wie jeszcze, że z punktu widzenia całego jego życia nic się nie stanie, jeśli dostanie tę jedynkę. Uczeń, który wszystko bierze do siebie, szczególnie w pierwszych klasach szkoły średniej, i który często jest bombardowany przekazem o tym, że musi, że ma w rękach swoją przyszłość, że powinien bardziej się starać, że inni się uczą tyle i tyle, a on nie. W wieku 14–15 lat ciężko jest wyskoczyć mentalnie ponad taką narrację i to właśnie ona staje się jednym, rodzicielsko-szkolnym (niestety!), punktem odniesienia. Drugim punktem są koleżanki i koledzy, którzy łagodzą napięcia z tego pierwszego, generując słynny i demonizowany przed laty, a dziś już chyba trochę zapomniany bunt nastolatka. Dziś ten bunt jest kanalizowany, nie wyraża się on głośnym i kolorowym manifestowaniem swojej niezależności i odrębności od rodziców, a trafia w wirtualną przestrzeń i tam się realizuje. Oczywiście uogólniam i nie chcę jednocześnie demonizować cyberprzestrzeni, która jest wspaniałym osiągnięciem ludzkości. Chciałbym jedynie stwierdzić fakt, że dziś więcej się dzieje w sieci niż w rzeczywistym świecie. To tam trwają poważne rozmowy, tworzą się relacje. Jest to przestrzeń w dużej mierze poza kontrolą dorosłych i może to dobrze, bo każdy ma prawo do prywatności, nawet nastolatek, a może zwłaszcza on.

Jesteśmy w środku cyfrowej rewolucji, na którą szkoła nie zdążyła, i wcale nie chodzi mi o to, żebyśmy robili wszystko cyfrowo, ale o to, że nie rozeznaliśmy momentu, w którym relacje z korytarzy przeniosły się na internetowe grupy i musimy za tą rewolucją zdążyć. Na pewno nie wchodzić jednak z butami w ich relacje, ale budować cyfrowe przestrzenie szkoły, które zainteresują młodego człowieka i pozwolą zbudować relację ze szkołą.

Teraz pewnie pada pytanie – jaką szkołą? Na pewno nie taką, którą mamy obecnie. Nie taką nastawioną na liczbę ocen, na wynik procentowy. Nie taką, która z dokładnością księgowego rozlicza obecności i nieobecności. Potrzebna nam jest szkoła humanistyczna, w której środku będzie stał człowiek ze swoim potencjałem, ale i słabościami.

Życzę Państwu i sobie tego przed świętami, żeby refleksja o takiej szkole towarzyszyła nam każdego dnia.