Wrzesień w szkole płynie zazwyczaj bardzo specyficznym rytmem, który jest naznaczony radami pedagogicznymi, spotkaniami z rodzicami, zawiązywaniem nowych kół zainteresowań, tworzeniem planów pracy i wieloma innymi sprawami. Wrzesień jest często miesiącem, który chcemy, jako nauczyciele, jak najszybciej mieć za sobą i wkroczyć w „normalny”, przetarty rytm, stabilizację, a może nawet rutynę, bo ona w codzienności nauczycielskiej, pełnej relacji o różnym natężeniu, różnym ładunku emocjonalnym pozwala znaleźć bezpieczną przystań.
Absolutnie nie chwalę tu rutyny jako czegoś, co w pracy nauczyciela jest pożądane i potrzebne, bo to co do zasady prosta droga do wypalenia. Chodzi mi tu raczej o utarcie sobie takich ścieżek, na których czujemy się na tyle bezpiecznie i one są tak szerokie, że nawet jeśli zboczymy w krzaki po jakieś nowe owoce naszej pracy, to nadal ta ścieżka będzie nam między drzewami migotać i znajdziemy do niej drogę. Robi się ona coraz szersza wraz z doświadczeniem, którego nabywamy przez kolejne lata przepracowane w szkole. Niektórym chce się z tej ścieżki zbaczać częściej, innym rzadziej, ale myślę, że to konieczność, bo inaczej jedyne, co będziemy widzieli, to ta wąska nitka przed nami. To ogranicza i nie pozwala się rozwijać.
Schematy i elementy stałe w pracy nauczyciela są takim bezpiecznikiem, zaworem bezpieczeństwa, który pozwala reagować na sytuacje nagłe i spojrzeć na nie z profesjonalnym dystansem. Przynajmniej tak być powinno i jako profesjonaliści powinniśmy sobie takie mechanizmy autoregulacji wypracować, żeby nie wyprowadzały nas z równowagi coraz bardziej śmiałe i kąśliwe (często słusznie) komentarze uczniów, roszczeniowość rodziców, wymagania przełożonych czy trudności w relacjach z koleżankami i kolegami.
Tym bezpiecznikiem, rutyną powinna być ciekawość własnego zawodu, rozwój zainteresowań i nieustanne poszukiwanie nowych rozwiązań, bo jeśli poprzestaniemy na tym, co się nam sprawdziło kiedyś, to staniemy się tym profesorem, którego każdy z nas zna, a który lekcje czy wykłady prowadził z tych samych pożółkłych notatek sprzed pół wieku, a który nie zauważył, że odjechała mu nie tylko rzeczywistość relacji na zajęciach, ale również wiedza z tych starych zwojów stała się nieaktualna, a co za tym idzie, ucierpiał na tym profesjonalizm i poziom zaufania. Nie możemy sobie na to pozwolić jako nauczyciele. Musimy zachowywać świeżość głowy i otwartość na zmianę. To trudne i wymagające.
Wrzesień jest więc tym miesiącem, w którym mamy trudniej, ale który też daje nam ten zastrzyk świeżości, który niektórym wystarcza do czerwca, choć od Wielkanocy jadą już na oparach, a niektórzy poszukują kolejnych dawek w roku szkolnym i ci się pewnie wypalą później albo zmienią pracę, co niestety jest coraz częstsze. Szanujmy więc nasze wrześniowe krzątaniny, spotkania i ślęczenie nad planami. Czerpmy z tego, ile się da, dla naszego rozwoju i dla ułatwienia przyszłej pracy.
Niech wrześniowy entuzjazm trwa jak najdłużej!