Powszechność nauki wymusiła, i wymusza nadal, stworzenie pewnego rodzaju uniwersaliów, których źródłem zdają się być dość słabo nasycone precyzją semantyczną prawa i obowiązki, kodeksy i karty prawa człowieka. Sama już uniwersalność wpajana od najmłodszych lat zdaje się być największym obciążeniem dla młodego człowieka, który, mimo swoistej akceptacji dla podobieństwa w społeczeństwie, z czasem dostrzega też swoją odrębność – odrębność niemogącą się wyrwać z ram systemu oświaty. Stąd coraz większa popularność alternatywnych modeli edukacyjnych, specjalnych programów nauczania czy programów wychowawczych, czerpiących z głęboko zakorzenionych wartości. Jednak nie wszyscy mogą sobie pozwolić na alternatywę, dlatego niezwykle ważne jest zadbanie o edukację powszechną, o ukazanie jej wszystkich wad i zalet. To, co najtrudniejsze w powszechnym, uniwersalnym systemie oświaty, to przede wszystkim różnica celów biorąca się z wielu pozaoświatowych czynników – jednak to właśnie brak wspólnoty celów, a co za tym idzie – wspólnoty wartości, nęka polskie szkolnictwo.
Systemowe podejście oraz próba walki, jaką toczą między sobą strony tego edukacyjnego konfliktu: rodzice, uczniowie, nauczyciele, specjaliści od edukacji, sieje spustoszenie w głowach każdej ze stron. Można dostrzec różnego rodzaju próby ustanowienia porządku i ładu edukacyjnego, w którym każda ze stron walczy specyficznymi metodami, z których najczęstszą jest zrzucanie odpowiedzialności. Wzajemne pretensje i zarzuty, które krążą po szkolnych korytarzach, rodzinnych przyjęciach i pedagogicznych debatach, stają się częścią krajobrazu, w którym najtrudniej jest tym malutkim – widzą, że o nich toczy się walka, ale jest ona tak brutalna, że zamykają oczy i zatykają uszy. Nie chcą patrzeć na obwinianych za wszystko nauczycieli, którzy stracili całkowitą „władzę” i szacunek. Nie chcą słuchać zaprogramowanych na „karierę” i „dobrą pracę” rodziców. Mają dość politycznych reformatorów i rewolucjonistów. Znudziły im się centra nauki, tablety, rzutniki, multimedialne tablice. Coraz częściej sięgają do głębin wirtualnego świata albo głębin szklanych butelek, w poczuciu osamotnienia i braku realnego wpływu. A przy tym wszystkim próbują jakoś znaleźć sens życia, mając niewielu nauczycieli, którzy pomogliby im poradzić sobie z otaczającą rzeczywistością. Niewiele jest bowiem przestrzeni edukacyjnej w systemie oświaty, która nadąża za wynikami wyszukiwarki Google, serwisami informacyjnymi i trendami młodzieżowymi – szkoła oddala się od realnych światów swoich uczniów, a to jest o wiele gorsze aniżeli słaby wynik z egzaminu maturalnego.
Młodzi ludzie mimo to ciągle słyszą o pokoju, wspólnocie dobrych i pięknych, otwartych i tolerancyjnych, pełnych altruizmu i empatii „nowych ludzi” – przemienionych jakąś magiczną różdżką historii. Czy aby na pewno pokolenie najbardziej samotne, depresyjne i przeciążone problemami codzienności jest w stanie zaakceptować tę formę utopii, którą na każdym kroku im serwujemy? „Wystarczy być dobrym. Wystarczy myśleć pozytywnie. Wystarczy się dobrze uczyć. Wystarczy… sobie radzić” – dla wielu młodych ludzi z ranami po żyletkach, po próbach samobójczych i z ogromnymi ranami psychicznymi to po prostu nie wystarczy. Potrzebują innej alternatywy. Potrzebują doświadczenia ludzi, dojrzałych wychowawców, którzy potrafią określić cel edukacji i go skrzętnie realizować. Młodzież potrzebuje przewodników po drogach teraźniejszości, którzy wskażą na godność każdego człowieka, ukazując to nie tyle idealistycznymi i abstrakcyjnymi wzorami, ile nade wszystko własnym przykładem życia. Wymagając od szkoły czegoś więcej niż przygotowania do egzaminu maturalnego, powinniśmy wymagać przede wszystkim dojrzałości. A ta może pojawić się tylko w procesie czerpania wzorów od osób dojrzałych.
Żeby zmienić edukację nie potrzeba rewolucji czy reformy – potrzeba edukacji. Edukacji w pełnym tego słowa znaczeniu – edukacji nie młodych, ale dorosłych, dojrzałych obywateli, którzy mają się zająć edukacją młodych. Trzeba przestać wierzyć w instytucje, karty praw, konstytucje, konwencje i inne akty normatywne, aby zacząć wierzyć w przykład człowieka. Normatywne spojrzenie na rzeczywistość nie tylko wypacza, ale także redukuje i degraduje człowieka, zabierając go w jakąś trójwymiarową rzeczywistość, gdzie każdy jej element posiada paragraf, certyfikat bezpieczeństwa i „podmiot odpowiedzialny”. Ta deformacja rzeczywistości, w której nie możemy się nasycić, buduje pokolenie kazuistów pragnących uratować świat od klęsk, wojen i wszelkiego zła, kompletnie nie definiując czym jest zło, a czym dobro. Możemy przeczytać tysiąc książek, znaleźć drugie tyle cytatów i wypowiedzi mądrych ludzi o tym, co jest w życiu ważne, a co najważniejsze. A i tak nie mamy czasu na realizację górnolotnych idei i wdrażanie w życie poradników. Szeroki strumień informacji prowadzi nas na manowce poznawcze, w których nie jesteśmy już w stanie określić, co jest prawdą, a co nie – wzmaga to nasz lęk, naszą niepewność.
Ten lęk, bierność i niepewność widzą młodzi, którzy bardzo pragną pewności. Mają dość prawd negocjowalnych, niepełnych. Pragną lekcji życia, które nie dzieli się na przedmioty, w którym równania i nierówności są tylko ułamkiem codzienności. Pragną lekcji człowieczeństwa, nauki oddzielania dobra od zła, pragnień od potrzeb, emocji od uczuć. A najbardziej potrzebują sprawczości, poczucia odpowiedzialności za siebie i innych – po prostu chcą znaczyć coś więcej niż wynik maturalnego egzaminu i ocena w dzienniku. I mają dość serwowania idei pacyfizmu życiowego – idei opartej na przeświadczeniu, że o wiedzę, pracę, dobro, miłość nie trzeba walczyć, że to przyjdzie bez bólu. Edukacja musi boleć i uczyć odpowiednich reakcji na cierpienie, ponieważ nie ma życia bez cierpienia, bez słabości, bez niepewności. Dopiero akceptacja dla tej rzeczywistości może przynieść radość, siłę i pewność.