Przyszła piękna, złota, polska jesień, która cieszy oko i pozwala łagodnie przejść od niedawnych przecież jeszcze upałów do listopadowych słot i mroźnej zimy, którą przecież tak bardzo nas się straszy. I to pięknie tak wszystko się w tym roku układa, że pory roku są tak wyraźnie oddzielone, nie tylko temperaturowo, ale również kolorystycznie. Myślę, że klimat umiarkowany, w którym żyjemy, może pięknie posłużyć do stworzenia analogii z naszym życiem.

Rzadko jest tak, że z dramatu przechodzimy w euforię i odwrotnie. Nasze życie przeważnie nie jest jak rollercoaster, ale raczej jak droga krajowa, czasami mniej lub bardziej kręta, czasem z wzniesieniem, które wymaga redukcji biegu, a czasem ze zjazdem, w którym wydatki energetyczne naszego pojazdu są zerowe. Nasze życie to często też trasa mniej lub bardziej przewidywalna, którą można odczytać na mapie, ale zdarzają się po drodze wypadki, objazdy, remonty i inne niespodziewane okoliczności, które mogą nas w najlepszym przypadku spowolnić, ale również doprowadzić do nieplanowanego kresu podróży.

Ta rozbudowana analogia przyszła mi ostatnio do głowy, kiedy wracałem do domu z miasta wojewódzkiego. Kiedy cieszyłem się, że już wyjechałem na drogę docelową, musiałem zawrócić, bo okazało się, że na drzewie przy drodze zawisł spadochroniarz, a akcja ratunkowa wymagała zamknięcia trasy. Kto, gdyby nie był naocznym świadkiem takiego wydarzenia, byłby w stanie uwierzyć, że coś takiego mogło zatrzymać ruch na kilka godzin na ważnej trasie krajowej?

A jak jest z naszym życiem? Czasami dzieją się rzeczy, których nie wyobrażalibyśmy sobie w najbardziej nawet fantastycznych wizjach i śnieniach o przyszłości. Czy to jest straszne? Myślę, że może takie być, jeśli nie jesteśmy pogodzeni z życiem, jakie prowadzimy, jeśli ciągle staramy się mieć nad wszystkim kontrolę i ścigać się z nim, być pół kroku przed nim, co jest nierealne. Jeśli nie dajemy sobie przestrzeni do zaskoczeń i działania poza planem, to perspektywa spadochroniarza na drzewie jest straszna i dołująca.

Ale czy taka sytuacja może być dla nas dobra? Oczywiście, że tak, jeśli uznamy, że nie jesteśmy w stanie zapanować nad obiektywnymi realiami świata, w którym żyjemy, i jeśli pozbędziemy się przyrodzonej nam pychy i głębokiego przeświadczenia o tym, że jesteśmy panami naszego życia. No nie jesteśmy, a już na pewno nie w takim zakresie, w jakim nam się często wydaje. Codziennie jesteśmy weryfikowani nawet takimi drobnostkami, jak brak kawy w automacie, zepsutym bankomatem czy przebitą oponą w samochodzie. I to nie te wydarzenia są winne naszym wybuchom emocji, ale to nasze nastawienie do nich generuje te emocjonalne fajerwerki.

Czy jest jakaś rada na poskromienie tej chęci kontroli? Myślę, że dobrą radą jest zawsze trening uważności, czyli obserwowanie siebie i swoich „naturalnych” reakcji i jednocześnie staranie się o ich zmianę przy kolejnej możliwej okazji. Mówi się, że tylko krowa nie zmienia poglądów, ale również, że ludzka pycha umiera kilka minut po śmierci człowieka, bo nie jest w stanie tego faktu zaakceptować. Myślę, że w obu tych bon motach jest sporo racji. Jeśli będziemy pracować nad swoim widzeniem świata, nad swoimi reakcjami, to coraz mniej rzeczy będzie w stanie nas zaskoczyć, a spadochroniarz na drzewie będzie jedynie ciekawą anegdotą, a nie powodem zawalenia się naszych planów.