Tak to już bywa w życiu każdego człowieka, że przynajmniej kilka razy w swoim życiu zmienia swoje poglądy. To, co wypowiadamy z wielkim przekonaniem jako ludzie dorośli i stateczni, nie było dla nas takie oczywiste, gdy byliśmy młodzi. Chociaż może nie każdy zdaje sobie z tego sprawę i nie zawsze jest w stanie sięgnąć pamięcią tak daleko. Wbrew pozorom bardzo ważne jest, aby pamiętać, jaką drogę przeszliśmy w kształtowaniu własnego systemu wartości. Dzięki temu będzie nam łatwiej zrozumieć potrzebę czasu, która dotyczy wszystkich: aby rozwijać się fizycznie, duchowo i psychicznie, potrzebny nam jest czas. Nikt nie rodzi się taki, jaki ma być w swoim najbardziej dojrzałym wieku.

Obecnie mój system wartości jest klarowny i sprecyzowany i staram się wychować w nim moje dzieci. Za fundament posłużyła mi wiara i zasady życia według jednej konkretnej religii. Do tego doszło doświadczenie, pozytywne i negatywne skutki różnych decyzji, przekonań i sposobu postępowania. To, i wiele innych czynników, pomogło mi w zbudowaniu dość stabilnej konstrukcji, w której raczej niewiele już uczynię poprawek. Przyjmuję jednak z pokorą fakt, że skoro nie wszystko jeszcze w życiu przeżyłam, wciąż mam pewne luki czekające na wykończenie.

Tak jest teraz. A jak było dawniej? Pamiętam pewną sytuację ze szkoły podstawowej, która miała miejsce na początku 8 klasy. Jedną z propozycji samorządu uczniowskiego, w którym aktywnie działałam, było zorganizowanie w szkole dnia Halloween. Nikt z nas nie miał większego pojęcia, skąd wziął się ten zwyczaj. Internetu w domach jeszcze wtedy nie było, więc nie bardzo mieliśmy możliwość znaleźć coś więcej na ten temat. Zresztą nikt z nas nie pomyślał o tym, aby czegokolwiek szukać i cokolwiek wyjaśniać. Chcieliśmy po prostu dobrze się bawić, pośmiać i mieć luźniejszy dzień. Nie widzieliśmy nic niewłaściwego w przebraniu się za wiedźmy, duchy czy inne upiory znane nam z bajek i filmów. A było to coś nowego, coś, co do tej pory oglądaliśmy tylko w telewizji. Byliśmy więc strasznie rozczarowani i zawiedzeni, gdy dyrekcja nie wyraziła zgody na zorganizowanie tej imprezy. Czuliśmy wewnętrzny bunt wobec postawy dorosłych. Rozumieliśmy to po swojemu: my, uczniowie, mamy świetny pomysł, wykazujemy się kreatywnością, chcemy coś robić, zamiast siedzieć z założonymi rękami, i co? I nikt tego nie potrafił docenić. Jakieś dwa lata później, gdy mijałam budynek mojej podstawówki, widziałam wychodzącą z niego grupę dziewczyn w kostiumach wiedźm, ze świetnym makijażem i miotłami w rękach. Pomyślałam sobie: Udało im się!

Dzisiaj zupełnie inaczej patrzę na sprawę Halloween. Zmieniło się jednak nie tylko moje podejście do tego „święta”, ale także postawa ludzi wobec niezmiennych i uniwersalnych wartości. Świat przestał być czarno-biały, a granica pomiędzy dobrem a złem staje się coraz bardziej zamazana. Co więcej, to, co złe, wydaje się coraz bardziej atrakcyjne i jest świetną alternatywą dla nudnego życia według starych zasad i utartych przekonań. Młodzież, a także coraz częściej dzieci, chętniej kierują swoją uwagę w stronę przerażających filmów, okultystycznych symboli oraz demonicznych elementów garderoby. Coś, co jest estetyczne, schludne i eleganckie, nie jest już „trendy”, jest staroświeckie. Występuje jakaś dziwna potrzeba sprzeciwienia się temu, szokowania samym wyglądem, który im bardziej przywołuje na myśl grobowe skojarzenia, tym lepiej. W tym wszystkim biorą aktywny udział także rodzice. Ktoś przecież kupuje te ubrania, lub przynajmniej za nie płaci, pozwala wychodzić w nich do szkoły, akceptuje mocny i mroczny makijaż. Co więcej, często rodzice czują satysfakcję, widząc taką stylizację swoich dzieci. Oczywiście w przekraczaniu granicy między dobrem i złem nie chodzi wyłącznie o ubiór, ale o kwestionowanie tego, co powinno się wybrać – a dzisiaj niekoniecznie wybór pada na dobro.

No dobrze, ale cóż jest złego w kostiumowych maskaradach organizowanych dnia 31 października? W sumie nic takiego, pod warunkiem że są one wartościowe, a ich oddziaływanie wychowawcze nie jest negatywne. I tak gdy w różnych filmach produkcji amerykańskiej oglądamy całe rodziny w kolorowych strojach przechadzające się od domu do domu z koszykiem na cukierki, nie widzimy w tym nic złego. Wśród kostiumów są stroje wróżek, bałwanków, strachów na wróble, postaci z bajek. Ogrody udekorowane są lampionami z dyni, pajęczynami i nietoperzami, a towarzysząca temu atmosfera jest niezwykle radosna. W takim razie, dlaczego obecnie próbuje się z tego dnia zrobić noc duchów, „umarlaków” i innych straszydeł? Czemu rodzice prześcigają się w charakteryzacji swoich dzieci tak, aby były jeszcze bardziej makabryczne i wyglądały zupełnie jak wyciągnięte z trumny, lochów lub krypt? Jaki cel wychowawczy lub jakie wartości przyświecają dorosłym, gdy pozwalają na upodobnienie swoich dzieci do zombie, wampirów czy innych jeszcze rozkładających się zwłok? Czy takie postępowanie ma jeszcze charakter zabawy? Tu już nie chodzi o radosny nastrój, o zbieranie cukierków lub też oswajanie śmierci, jak twierdzą niektórzy. Nie ma tu już postaci ze starych baśni lub nowych bajek, są upiory zza grobu, które czyhają na żywych. I trzeba się ich bać.

Jeśli zestawimy to z religią chrześcijańską, która opiera się na wierze w życie po śmierci, pojawia się pewien dysonans. Czy zmarli nas przerażają, czy nudzą? Dlaczego jednego dnia bawimy się w umarłych i potępionych, a na drugi dzień zapalamy znicze i stawiamy kwiaty na grobach rodziców i dziadków? Która postawa jest właściwa? Strach czy nadzieja? Jak mogę ze spokojem czekać na życie wieczne, skoro może ono dla mnie oznaczać zostanie wampirem lub zombie? A jeśli nie, to co się ze mną stanie? Czy tak zwyczajnie zjedzą mnie robaki i już mnie nie będzie? Czy może już przez całą wieczność będę smętnie siedział z innymi umarłymi w niebie i patrzył z góry, jak inni dobrze się bawią? Dziwnie brzmią te pytania prawda? Zupełnie niepoważnie i dziecinnie. Bo właśnie takie pytania mogą zadawać sobie dzieci w swoich głowach. To my, dorośli, musimy przedstawić im jasno i wyraźnie, jak to jest z tą śmiercią. Ale czy my na pewno sami wiemy, w co wierzymy?