Dzisiejsze społeczeństwa mają coraz większą świadomość dotyczącą miejsca i roli, jaką odgrywamy jako ludzie na ziemi. Chociaż uważamy się za gatunek najbardziej rozwinięty i – co za tym idzie – mający największe prawa i pole do działania, ostatnio dostrzegamy także obowiązki wobec pozostałych stworzeń i odpowiedzialność za nasze środowisko naturalne. Nie jest nam przecież dedykowane życie wśród betonu, spalin i smogu, w ciągłym hałasie i pod naciskiem agresywnych bodźców wizualnych. Bliższa naszemu gatunkowi jest przyroda, stonowane barwy lasu, ciche szmery strumieni i błękit nieba przetykany bielą obłoków. Prawda, że jest to uspokajająca wizja? Podobno, aby ukoić nerwy, wystarczy przez kilkanaście minut patrzeć na zieleń liści i traw. Zapewne stąd wzięły się nowoczesne trendy, w których umeblowanie domu, ubrania, a nawet zabawki utrzymane są w tonacji różnych odcieni drewna. Cechuje je również to, że są wykonane z surowców naturalnych. W sumie można powiedzieć, że najnowsza moda nakazuje nam powrócić do natury. Niestety za całkiem spore pieniądze, ponieważ wspomniane akcesoria nie są tanie.
Czy jest to tylko tymczasowy trend w modzie? Czy może kolejne wyzwanie rzucone nowoczesności i pewnego rodzaju ruch oddolny, który na przestrzeni lat rozwinie się i stworzy nową rzeczywistość?
W obecnym momencie rozwoju ludzkości odeszliśmy już bardzo daleko od natury. Mam tu na myśli nie tylko produkty przetwórstwa wszelakiego, ale także nasz cykl życia jako jednostki i rodziny. W mojej głowie zakorzeniony jest taki obraz życia, które dla większości rodzin jest dziś nieosiągalne. Wyobraźcie sobie dom, ogród, może sad, przed domem dzieci, ojciec, który ma czas nauczyć synów posługiwania się narzędziami, pograć w piłkę, pojechać na wycieczkę rowerową. W domu matka, która nie musi pędzić do pracy i zostawiać płaczącego dziecka w żłobku, ma czas, aby nauczyć je cieszyć się z tego, co jest dostępne wkoło, może poczytać w spokoju książkę, pójść na spacer. No dobrze, a gdzie w tym wszystkim praca? Konieczność pracy dużo komplikuje. Nie jest moim celem rozważanie konsekwencji rozwoju cywilizacyjnego, równouprawnienia kobiet czy dążenia wszystkich do ogólnego dobrobytu. Chcę jednak wskazać kilka punktów, które mogą zmienić spojrzenie na taki sposób życia, jaki dziś wydaje nam się normalny.
Przede wszystkim praca rozumiana jako zarabianie pieniędzy powinna ułatwiać nam nabywanie pożywienia i różnych dóbr. Życie plemienne odeszło dawno w zapomnienie, a razem z nim wzajemne dbanie o potrzeby mieszkańców wioski. Dzięki pracy zarobkowej nie każdy musi hodować zwierzęta czy uprawiać rośliny, nie ma potrzeby szycia sobie samemu ubrań czy też lepienia garnków. Dzisiaj to wszystko można kupić za pieniądze, które otrzymujemy w zamian za inne nasze umiejętności i pracę na rzecz społeczeństwa. No tak, ale też coraz częściej dostrzegamy niską jakość kupowanego pożywienia, obawiamy się skutków zdrowotnych spożywania mięsa czy pieczywa kupowanego w sklepach i niektórzy z nas znowu przerzucili się na produkcję własną. Nie chcemy przecież jeść byle czego, a kolejne afery mięsne i spożywcze odbierają nam zaufanie do producentów żywności. Jednakże trudno jest pogodzić pracę zawodową z samodzielnym wytwarzaniem jedzenia. Zwyczajnie brakuje na to czasu.
Oprócz znalezienia pracy większość z nas myśli o założeniu rodziny. Przeważnie stajemy przed podjęciem tych decyzji mniej więcej w tym samym czasie, a niestety często podjęcie jednej utrudnia podjęcie tej drugiej. Aby zapewnić byt rodzinie, trzeba pracować, a to oznacza brak czasu dla dzieci. Jeśli już mamy możliwość posiadania dziecka (tzn. wymagania zawodowe nam tego nie blokują), musimy zostawić je pod opieką obcej osoby. Gdy urodziłam pierwszego syna, urlop macierzyński trwał tylko cztery i pół miesiąca. Miałam jednak ten komfort, że mogłam Go zostawić u mojej mamy. Wpadałam do Niej na jedną godzinę dziennie pomiędzy lekcjami, aby nakarmić dziecko – takie udogodnienie dla młodych matek. Z kolejnymi dziećmi było łatwiej, urlop się wydłużał i obecnie trwa rok. Z córką mogłam zostać naprawdę długo. Oczywiście wszystkie moje dzieci poszły później do przedszkola, wyjątkowego jak na nasze realia, w którym zostawały bardzo chętnie, czasem aż na dziewięć godzin. Mimo tak długiego pobytu nigdy nie narzekały, zawsze były zadowolone. Ale wiadomo, każdy ma gorszy dzień. Bywało i tak, że jeszcze przed wyjściem z domu był płacz, marudzenie, narzekanie. Rodzice mają swoje sposoby na takie zachowanie. Ale nie o metody wychowawcze tu chodzi, lecz o potrzeby dziecka. Może właśnie tego dnia potrzebowało wsparcia, dłuższego przytulania w łóżku, może wystarczyło przed przedszkolem pójść na spacer lub do sklepu po zwykłe, codzienne sprawunki, by rozładować sytuację? A może ten dzień powinien być leniwym dniem w domu z mamą? Nigdy się tego nie dowiedziałam, gdyż zawsze musiałam pędzić do pracy. Przeważnie kończyło się to bardzo nerwowo i wszyscy zaczynali dzień w stresie. Nie każdy przecież może zadzwonić do pracy i powiedzieć: „dzisiaj się spóźnię” albo „dziś biorę wolne”. Na niektórych czekają klienci, pacjenci, studenci. Na mnie czekali uczniowie.
No dobrze, a jak wygląda zgodność naszego systemu edukacji z charakterystyką poszczególnych etapów rozwoju człowieka? Według wytycznych dotyczących higieny snu dzieci w wieku szkolnym powinny spać od 10 do 12 godzin, w zależności od wieku. Moi chłopcy lekcje zaczynają o 7:30, z domu muszą więc wyjechać najpóźniej o 7:00. Nie jest jednak tak łatwo, ponieważ my z mężem też jedziemy do pracy i po „wyrzuceniu” chłopców pod szkołą, musimy przedrzeć się przez miasto i poranne korki. Dzieciaki wstają więc o 6 i wyjeżdżają z domu o 6:30. Nasz nastolatek musiałby więc pójść spać o 20:00, aby spać 10 godzin. To jest oczywiście nierealne, ponieważ lekcje kończy czasem o 15:00, do tego powrót do domu, praca domowa, nauka, w niektóre dni dodatkowe zajęcia. Nie ma więc takiej opcji. Ponadto w godzinach porannych, w których zaczynają się lekcje, mózg nastolatka działa naprawdę mało efektywnie. Zwłaszcza gdy jest zmuszony do siedzenia bez ruchu na niewygodnym krześle. I pomyśleć, że za takimi rozwiązaniami stoją eksperci od edukacji. Nie mają one za wiele wspólnego z naszymi naturalnymi zdolnościami uczenia.
Wracając do naszej idyllicznej rodziny. Jeśli rzeczywiście chcielibyśmy żyć w zgodzie z naturą, należałoby zacząć od spraw najbardziej naturalnych, to znaczy dostosowania różnych aspektów życia w społeczeństwie do poszczególnych etapów rozwoju i dojrzewania człowieka. Możemy sobie wyobrazić młodych rodziców, którzy mają czas dla swojego dziecka. Mama nie musi biec do pracy, ale towarzyszy mu w pierwszych słowach, pierwszych krokach, wprowadza w świat zdrowych relacji i emocji. Nie martwi się tym, że musi pójść do pracy, bo przecież kredyt, wydatki, a wszystko takie drogie. Nie kombinuje, co zrobić z chorym dzieckiem, gdy szef patrzy krzywo na kolejne zwolnienie lekarskie. Tata pracuje tyle, aby wrócić do domu, gdy jest jeszcze jasno, pójść z rodziną na spacer, spędzić czas z dziećmi, które znają go nie tylko ze zdjęcia, ale też z radosnych zabaw i wspólnej pracy przy domu. Młodzi ludzie mają czas na rozwijanie swoich pasji, przyswajają wiedzę poprzez aktywność, kontakt i doświadczenie, a nie przez teorię spisaną drętwym językiem w książkach.
To jest jak najbardziej naturalne i każdy powinien to rozumieć. Nie może być tak, że w okresie, gdy dziecko najbardziej potrzebuje swoich rodziców, ich uwagi i dyspozycyjności, rodzice najbardziej potrzebują pieniędzy i pędzą, odkładając plany na wieczne potem, okupując nerwicą i wyrzutami sumienia te chwile, gdy muszą zostawić płaczące dziecko. Naturalne jest to, że ktoś musi opiekować się chorym, który osłabiony chorobą zostaje w domu z wysoką gorączką. Nawet jeśli jest to dorosły. Nie jesteśmy robotami z zakodowanym algorytmem. Życie w zgodzie z naturą to przede wszystkim życie w zgodzie z naszym naturalnym rytmem.