Okazywanie dziecku miłości poprzez dotyk, poprzez słowa, poprzez zainteresowanie jego światem potrzebuje fundamentu. Jest nim czas. Zazwyczaj mamy świadomość, że jest niezbędnym warunkiem zdrowego rozwoju dziecka i budowania głębokich relacji z nami, rodzicami. Zresztą ta potrzeba wspólnego czasu nie dotyczy tylko relacji rodzic–dziecko, ale każdej relacji między ludźmi, jeżeli ma być bliska, głęboka, prawdziwa.
Rozumiemy, jak ważny jest czas poświęcany dziecku. Świadczą o tym określenia: „powinnam”, „muszę”, „trzeba”, „należy”. Wszystkie są prawdziwe, ale mogą skutecznie wywoływać wyrzuty sumienia, kiedy tego czasu nam zabraknie, kiedy go przeoczymy, kiedy czas dla dziecka przegra z innymi obowiązkami. Bo rzeczywistość nas nie rozpieszcza. Nawet w dobie pandemii mnożą się sprawy, sprawunki, obowiązki, powinności, zadania. Jak więc ten rytm codzienności przechytrzyć, aby czas znaleźć? A jeśli już nam się to uda, to czym ten czas wypełnić?
W przechytrzaniu zabieganej codzienności pomoże nam obalenie kilku mitów na temat czasu z dzieckiem.
Pierwszy mit to popularne przekonanie, że czas poświęcony dziecku to jest jakiś sztuczny twór, który wymaga szczególnego podejścia, wysiłku, wyszukanych zabiegów. Hasło „teraz spędzam czas z dzieckiem” może kojarzyć się z potrzebą porzucenia pilnych obowiązków, zignorowaniem zmęczenia, stanięciem na rzęsach, by ten czas z doby dla dziecka wyrwać. Gdyby jednak zmienić spojrzenie na wspólny czas i zobaczyć w tym coś prostszego, bardziej naturalnego, codziennego, zwykłego, to okaże się, że może da się go wpleść w codzienną krzątaninę. Wspólny czas okaże się po prostu wspólnym przeżywaniem tego, co dzień przynosi, co życie przynosi. Będzie wspólną wędrówką przez życie. Jak to zrobić, o tym za chwilę.
Drugi mit to przekonanie, że czas z dzieckiem to wyłącznie wkraczanie w jego świat zabaw, bajek, fantazji. Owszem, nasza obecność w świecie dziecka to duży zastrzyk poczucia własnej wartości, akceptacji, namacalnej miłości. Ale istnieją też inne światy, jeśli można tak poetycko powiedzieć – nasz, dziadków, sąsiadów, znajomych. Małe dziecko w naturalny sposób jest przy nas obecne w wymiarze fizycznym, ale możemy go także mentalnie zaprosić do świata innych ludzi. Wtedy nasz czas będzie wspólną obecnością na wielu płaszczyznach – nie tylko na płaszczyźnie świata dziecka, ale także na płaszczyźnie świata dorosłego. Na pewno postępujemy tak na co dzień w sposób naturalny, ale warto to zaznaczyć, aby nie nosić wyrzutów sumienia, kiedy nasze przebywanie z dzieckiem nie sprowadza się wyłącznie do zabaw.
Gdy chcemy zaprosić dziecko do naszego świata, zachęcamy je do zaangażowania w nasze obowiązki i dajemy małe poletko do tego, aby mogło na miarę swoich możliwości w nich uczestniczyć. Wcale nie musimy porzucać robienia obiadu na rzecz lepienia z dzieckiem zwierzątek z ciastoliny. Możemy zrobić zabawę z lepienia mielonych kotlecików. Wcale nie musimy porzucać robienia zakupów na rzecz zabawy z dzieckiem w sklep. Możemy tę zabawę przenieść do hipermarketu podczas wspólnej wyprawy na zakupy. Wcale nie musimy porzucać prasowania na rzecz ubierania z córeczką lalek. Możemy pobawić się prawdziwymi ubraniami. Oczywiście, często mamy coś do wykonania w skupieniu i ciszy, a dziecko akurat domaga się naszej uwagi. Wtedy warto zamienić kolejność tych czynności i poświęcić chwilę dziecku, aby nasycić je swoją uwagą i zaspokoić potrzebę kontaktu z nami, a potem przejść do swoich zadań.
Aktywna obecność dziecka w świecie innych ludzi ubogaca je, uspołecznia, uczy rozwiązywania problemów, uczy inteligencji emocjonalnej, a przede wszystkim niweluje ryzyko wychowania człowieka żyjącego dla siebie i wokół siebie.
Trzeci mit to przekonanie, że wspólny czas z dzieckiem musi być bardzo fajny. Musi być, to prawda. Ale dalsza myśl tego mitu brzmi: że tę fajność można osiągnąć tylko poza domem poprzez nie wiadomo jakie fajerwerki. A to już fałsz. I wielkie niebezpieczeństwo. Szukanie atrakcji i wspólnego czasu tylko poza domem wykorzenia dziecko z jego domu, a w przyszłości może zbudować w nim przekonanie, że fajnie jest tylko poza nim, że w domu to wieje tylko nudą i żeby poczuć życie, doświadczyć czegoś ciekawego, trzeba z tego domu wyjść. W konsekwencji możemy wychować niespokojne dusze z syndromem Piotrusia Pana, poszukiwaczy tego, czego się nie zgubiło. To oczywiście czarny i nieco przerysowany scenariusz, ale warto w dziecku budować przekonanie, że dom to bardzo atrakcyjne miejsce.
Czym ten odzyskany czas wypełniać? Wszystkim, w zależności od wieku i rodzaju świata, w którym akurat z dzieckiem przebywamy. Pamiętajmy, że dziecko jest istotą wielowymiarową – i fizyczną, i psychiczną, i emocjonalną, i duchową. Pamiętajmy, że ma wiele zmysłów – i dotyku, i smaku, i wzroku, i słuchu, i równowagi. A więc każdy z tych wymiarów i każdy z tych zmysłów powinien w naszej aktywnościach znaleźć swoje 5 minut.
Natomiast zapraszanie dziecka do naszego świata powinno być wzbogacone o opowiadanie o sobie – o swojej pracy, swoich zmaganiach, swoich sukcesach, odczuciach, spostrzeżeniach. Oczywiście w zakresie adekwatnym do wieku i dojrzałości dziecka. Ale chodzi o to, by dzielić się swoim światem z dzieckiem. By te światy, nasz i dziecka, nie były odrębne, ale by się przenikały. To może się okazać szczególnie cenne w kontaktach z nastolatkami.
Gdyby popatrzeć na czas, który poświęcamy dzieciom, jako na wspólne wędrowanie przez życie, okaże się, że przestanie on być luksusowym i deficytowym towarem. Przy takim podejściu najprawdopodobniej objawią się tak liczne okazje do wspólnych działań i właśnie wspólnego czasu, że nie będziemy już mieli trudności z zaspokojeniem potrzeby bliskości, przynależności i wspólnoty.