Temat cierpienia zawsze jest trudny. Samo doświadczenie go staje się dla nas wyzwaniem i niejednokrotnie zmienia nas całkowicie. Każdy z nas doświadczył, doświadcza lub będzie doświadczał cierpienia – nie omija nikogo. Życie ludzkie składa się też z niego. Mniejsze czy większe – jest naszym udziałem. Szybciej czy później przeżywamy je na różne sposoby. Ale dziś nie chcemy pisać o tym, jak przyjmować i przeżywać cierpienie. To temat rzeka. Dziś o tym, czy możemy, czy powinniśmy towarzyszyć innym w ich cierpieniu.

Zwykle widzimy ludzkie cierpienie. Widzimy czyjś ból i… co wtedy robimy? Jak reagujemy ? Co nam podpowiada nasze serce? Reagujemy różnie. Jedni uciekają, uważając, że to doświadczenie tak intymne i osobiste, że nie wolno nam się wtrącać do czyjegoś życia. Inni chcą jakoś pomóc…, ale zwykle nie wiemy jak. Nawet osoba, która cierpi, nie wie, jak sobie pomóc, a tym bardziej nie wie, jak inni mogliby jej pomóc. Co więc możemy robić w takiej sytuacji? Czy prawdą jest, że ból dzielony z innymi maleje?

Warto pomyśleć, czy ja chciałbym cierpieć sam. Samotność w cierpieniu może być przytłaczająca. Z jednej strony wiele osób nie chce innych obciążać swoim ciężarem, ale często i dla nich ten ciężar staje się nie do zniesienia. A więc warto pomyśleć, czy byłbym gotowy znosić ból w ukryciu. Czy jednak kiedy dzielę się z kimś swoim trudnym doświadczeniem, nie okazuje się, że ból staje się mniejszy? Możemy znaleźć w drugim człowieku drogę, którą on już przeszedł. Zyskać inną perspektywę. Znaleźć rozwiązanie, którego byśmy się nie spodziewali. Znaleźć ludzi, którzy radzą sobie z takim bólem od lat, miesięcy czy tygodni. Grupy wsparcia są często takimi miejscami. Nawet jeśli są one tylko wirtualne, mnożą się jak grzyby po deszczu, bo ludzie w cierpieniu potrzebują wsparcia, wysłuchania ich, znalezienia zrozumienia. Nawet jeśli nie dostają bezpośredniej pomocy, rozwiązania ich problemu, bólu, lekarstwa. Okazuje się, że już samo podzielenie się swoim cierpieniem jest pewnego rodzaju lekiem. Cierpiąca osoba zyskuje dystans do swojego doświadczenia, już tylko eksplikując to, co czuje. Umysł się oczyszcza w pewien sposób. Widzimy nasze doświadczenie w drugim człowieku jak w lustrze. To, czego nie dostrzegaliśmy wcześniej, teraz się pokazuje wyraźniej i na nowy sposób.

Osoba, która chce w jakikolwiek sposób pomóc cierpiącemu, często nie wie nawet, jak zapytać, jak towarzyszyć innym w trudnym doświadczeniu. Boimy się być nietaktowni, boimy się, by nie zranić drugiego jeszcze bardziej – dlatego często milczymy. Nie okazujemy współczucia, pomocy, bojąc się. Czy to dobra droga? Co jest ważniejsze: nasz strach czy drugi człowiek w potrzebie? Wiele razy spotkałam się z sytuacjami, że osoby mające dziesiątki znajomych, przyjaciół, gdy doświadczyły cierpienia, wypadku, nieszczęścia, nagle zostały z nim zupełnie same. Krąg znajomych nagle wyparowuje. Czy powodem tego jest tylko strach przed byciem nietaktownym? Często nie tylko. Konfrontacja z cierpieniem jest dla nas trudna nawet w drugim człowieku. Wiemy bowiem, że to może spotkać i nas samych w każdej chwili. To swoisty sprawdzian naszego człowieczeństwa. Naszego stosunku do życia i godności ludzkiej. Naszej akceptacji tego, co jest inne. Zdrowy człowiek często nie wie, jak się zachować wobec chorego. Wyobraża sobie, że jego szczęście, zdrowie ranią chorego i cierpiącego. Nie wie, jakie znaleźć słowa, jakie zachowania wobec smutku i bólu. Często też sam cierpi, widząc bliską osobę, która zmaga się z bólem. Najprostszą drogą zdaje się być unikanie tematu, omijanie osoby cierpiącej, tak by i samemu nie cierpieć, nie konfrontować się z tym, co w życiu najtrudniejsze.

Życie ludzkie jednak jest usłane wzlotami i upadkami. Postrzeganie życia z jego wielobarwnością, różnorodnością i obecność, nawet nieporadna, często są cenniejsze niż jakiekolwiek konwenanse. Nie bójmy się brać na siebie odrobinę dyskomfortu czy wręcz bólu innych, bo nasze życie to nie bycie samotną wyspą. Towarzyszenie sobie nawzajem jest ważne nie tylko w radości, ale i w cierpieniu. My też za dzień czy dwa będziemy potrzebować wsparcia bliskich. Czy wtedy zostaniemy sami z naszym doświadczeniem? Powiedzenie, że przyjaciół poznaje się w biedzie, ma w sobie wiele prawdy. Przyjaźń, miłość są nieustannie poddawane próbie przez to, czego doświadczamy. Nie słowa czynią nas przyjaciółmi, ale bycie razem w zdrowiu i w chorobie, w radości i cierpieniu. Nawet w nieporadności słów, braku gotowych rozwiązań, pomocy. Bycie w prawdzie wobec siebie, bycie prawdziwym, nawet bycie bezradnym – ma wielką moc. Może czasami przenieść kogoś na drugą stronę, gdzie ból będzie mniejszy, gdzie nie będzie sam, gdzie samotność nie będzie piekąca, gdzie obecność drugiego człowieka nie uleczy rany, ale ją opatrzy, że stanie się mniej bolesna lub choćby bardziej znośna.

Bądźmy ze sobą. Blisko. W naszej radości, ale i w cierpieniu. W tym, co jest trudne, i tym, co uskrzydlające. Wszystko to czyni nas bardziej ludzkimi. W dzisiejszym świecie tego potrzeba nam najbardziej.