Żyjemy w czasach, kiedy wszelkie zwyczaje, tradycje próbujemy na swój sposób skomercjalizować – tak, że niby to, co stare, może już dla nas skostniałe, ma dla nas jakieś sentymentalne znaczenie. Choć często jednak sprowadzamy wszystko do czysto materialnej postaci. Lubimy cieszyć się z atmosfery świątecznej, czujemy porywy dobroci i wszystko jest dla nas magiczne. Może to zbyt gorzki obraz trwającej już przedświątecznej gorączki, niemniej większość z nas w tę pułapkę wpada bądź wchodzi w nią zupełnie dobrowolnie.

Przed nami adwent, czas niezwykły, rządzący się swoimi określonymi prawami. Bardzo mocno w tradycji poukładany, sformalizowany, do tego stopnia, że sprawy duchowe czy konkretne sprawunki domowe przed świętami mają swój określony termin i porządek. To właśnie w tym czasie dzieje się najwięcej w naszych sercach i umysłach, a święta są już tylko kulminacją emocji towarzyszących w tym czasie. Jak chcemy coś zmienić, ulepszyć, postanowić, to chwile przed świętami zmuszają nas niejako do wielu przemyśleń nad swoim życiem. I wiem, że są ludzie, którzy z niecierpliwością czekają na ociekające czasem tandetą i kiczem boom sklepowych ozdób, wystrojów. Są też i tacy, którzy złoszczą się, że z ledwo co odczuwanej zadumy zaduszkowej zostali wepchnięci w świąteczny szał. I pewnie zastanawiają się, jak to wszystko ma się do chrześcijańskiej tradycji bożonarodzeniowej. Pytanie tylko, czemu tak bardzo czekamy na te zachwyty dekoracjami, iluminacją naszych miast, na świąteczne piosenki i naiwne filmy okołoświąteczne. Za czym tak tęsknimy? Może nam czegoś brakuje?

Większość z nas podchodzi do tego czasu bardzo radośnie, mamy z nim związane zazwyczaj najmilsze wspomnienia z dzieciństwa. Pomimo że w tradycji to czas raczej pokutny, to ta pokuta jest inna niż chociażby przed świętami Wielkiej Nocy. W wymiarze duchowym katolicy, protestanci czy prawosławni czekają na ponowne przyjście Chrystusa na końcu czasów. Z tych tradycji wzięło się wiele symboli, które nadają rytm temu radosnemu oczekiwaniu. W kościołach odbywają się nabożeństwa adwentowe, roraty. Przyozdabiamy nasze stoły wieńcami adwentowymi, których świece odpowiadają każdej kolejnej niedzieli adwentu. Robimy lampiony, kalendarze adwentowe.

Z kolei w wymiarze komercyjnym bardzo lubimy przyjmować tradycję, jednak na swoją modłę. Trudno dziwić się, że to, co wywołuje w nas radość, wzruszenie, tęsknotę, motywację do tworzenia dobra i dzielenia się miłością, jest przez ludzi od reklamy wykorzystywane. Czasem z tych zabiegów marketingowych wbrew pozorom może przyjść dobro, może jakaś refleksja, nie tylko szał zakupów świątecznych prezentów. Od tego i tak większość z nas nie ucieknie. Każdy lubi dostawać prezenty i samemu nimi obdarowywać, może i to ostatnie nawet bardziej. Ileż w tym czasie mamy ochoty na działanie. Może w tym tkwi wyjście, by z komercji uczynić oczekiwanie bardziej jakościowe i wartościowe. Narzekanie przekujmy w działanie. Nie tyle dla potrzebujących, bo dla nich wbrew pozorom zawsze mamy siłę i ochotę działać, zrzeszać się i jednoczyć. Czasami zapominamy o swoim własnym podwórku. Może u nas coś jest popsute? Może świąteczna gorączka nas skłóca, wzbudza większy stres i gubimy to, co istotne. Może to nieco przyspieszone świąteczne oczekiwanie zmusi nas, by lepiej rozplanować przygotowania świąteczne. Skupić się wcześniej na liście prezentów, na tym, co chcemy przygotować na świąteczny stół, zaplanować dni świąteczne. A sam adwent faktycznie spędzić w wymiarze duchowym z rodziną. Skoro jest ku temu tak nastrojowa atmosfera, zanurzmy się w ten czas. Oprócz tandety i kiczu zawsze znajdzie się wartościowa książka, film, rekolekcje, konferencje.

Adwent tak naprawdę to nie powinien być czas na przygotowania, tylko faktyczne oczekiwanie. Powinniśmy być gotowi na przyjście Bożonarodzeniowego Cudu. Może nie ma w tym niczego złego, że przygotujemy się do świąt wcześniej, by właśnie móc już oczekiwać na to, co powinno być najistotniejsze. Odpowiednie podejście do tego, co materialne w świętach, może nam także pomóc przygotować również nasze serca.