Czemu z taką łatwością przychodzi nam nadawanie innym określonych łatek czy etykietek? Czemu ma służyć takie szufladkowanie? Czy nie łatwiej żyłoby się nam w prawdzie o kimś? Czy nie lepiej kogoś poznać i miło się zaskoczyć?
Kiedyś, będąc na kursie z pracy z zakresu umiejętności miękkich, prowadzący poprosił nas, byśmy wypisali po pięć swoich zalet i wad. Jak się szybko okazało, tylko nieliczni z nas poradzili sobie z tym z pozoru nietrudnym zadaniem. Mianowicie nie mieli najmniejszego problemu ze wskazaniem, co jest ich wadą, a co zaletą, a także zalet wymienili więcej, niż nas poproszono. Ja, niestety, znalazłam się w większości, która miała spore problemy ze znalezieniem i nazwaniem swoich zalet, natomiast wad wymieniłam więcej, niż zadanie przewidywało. Kiedy zaczęła się dyskusja i omawianie wyników zadania, doszliśmy do wniosku, że tak naprawdę większość wymienionych wad była czyimiś opiniami na nasz temat.
Okazuje się, że wcale nie jesteśmy tacy źli, jak o sobie czasem myślimy. Pewne rzeczy po prostu nam przypięto jak łatkę – tak długo powtarzane, stały się dla nas czymś naturalnym, a w konsekwencji uznaliśmy je za prawdę. Owszem, dobrze mieć świadomość swoich wad, przywar i starać się pracować nad sobą. Nie ma przecież ludzi idealnych. Co więcej, żyjemy w czasach, gdzie niekiedy wady uznaje się za coś pożądanego. Niestety to zjawisko stanowi oddzielny problem.
Wszystko, jak się łatwo domyślić, ma swoje początki już w dzieciństwie. I co gorsza najczęściej jest to nasza wina – dorosłych. Wystarczy przyjrzeć się naszym rozmowom z dzieckiem, a może właśnie monologom kierowanym do dzieci. Ile w nich niekiedy krytyki, obwiniania, złości, niepohamowania. Kiedy każda nasza wypowiedź jest tak nacechowana, to druga część, następująca zaraz po krytyce, w której faktycznie jest zawarta właściwa treść i sens naszej wypowiedzi, nie ma dla dziecka już znaczenia. Jego uwaga najczęściej skupia się na początku zdania. Czuje zawstydzenie, czasem wzmaga się u niego agresja. Czy rzeczywiście osiągnęliśmy cel? Czy chcieliśmy, by nasze dziecko zostało zrugane, pozbawione twarzy, smutne, rozczarowane, czy żeby zrozumiało, że jego zachowanie może przynieść szkodę lub nie do końca jest właściwe?
Można by usprawiedliwić nieco rodziców. Do znudzenia niekiedy powtarzają, by dziecko się tak nie zachowywało. Brakuje im już cierpliwości, są bezradni, a wstyd się przyznać, że tak właśnie się czują. Każdy z nas boi się łatki nieporadnego rodzica.
Rodzice różnie reagują na konflikty z udziałem swoich dzieci, na zachowania odbiegające od przyjętej normy czy na próby samodzielności dziecka. Czasami zawczasu już uprzedzamy dzieci o konsekwencji ich zachowania, myśląc, że je przed czymś uchronimy. A tak naprawdę już uprzedzamy je przed możliwą karą lub nagrodą. Poza tym, zaczynając zdanie od uwagi ad personam, możemy udawać bądź udajemy, że nie zdajemy sobie sprawy, że nasze słowa ranią na wskroś. Jedne dzieci sobie poradzą, a co z innymi, które teraz są posłuszne, ale w dorosłości nie zrobią nic bez pomocy osób trzecich?
Krytyka, obwinianie, szufladkowanie nigdy nie rozwiną w dziecku poczucia własnej wartości. Ono będzie posłuszne, a w środku rozdarte, nie dane mu będzie poznać samego siebie. Definiując nasze dzieci, nadajemy ich zachowaniom określoną wartość, że coś może być dobre, coś złe. Szybko zapominamy, że my też próbowaliśmy, też popełnialiśmy błędy, że mimo zakazów i tak chcieliśmy i czasem próbowaliśmy zakazanego owocu. A może i nas ktoś kiedyś w ten sposób definiował?
Każda opinia, łatka, etykietka, jak byśmy tego zjawiska nie nazwali, wywołuje negatywne skutki. Dziecko żyje w świecie swojej łatki, uznaje ją, czasem nie chce mu się nic zmienić, przyzwyczaja się i przyjmuje ciosy z uległością. Są rodzice, którzy nie chcą ranić swojego dziecka i postępują odwrotnie. Nadają dziecku pozytywną etykietkę. Tylko nic tym nie wskórają, ponieważ to też jest nieprawda i pierwsze zderzenie dziecka z rzeczywistością szybko obala jego obraz siebie samego.
Dużo czasu zajmuje rodzicom dostrzeżenie prawdy, że zachowanie dziecka nie jest określeniem samego dziecka. To, że dziecko czasem źle się zachowuje, nie oznacza przecież, że jest złym człowiekiem. Owszem, rodzice nie mogą dziecku na wszystko pozwalać, są przecież pewne granice, bezpieczeństwo, ogólne zasady, według których żyje się w społeczeństwie. Opieramy się czasem na ogólnikach. Opieramy swoją opinię o kimś na podstawie wyłącznie określonego zachowania, a zapominamy o motywie. Dzieci z natury swojej chcą współpracować i dają nam jasno do zrozumienia, czego pragną. A więc dlaczego nie staramy się zrozumieć, czym dziecko się kierowało w danej sytuacji? Może chciało się o czymś przekonać, coś udowodnić, zwrócić na siebie uwagę, zrobić coś na przekór, może było złe, sfrustrowane. Powodów może być mnóstwo.
Człowiek nie jest z natury zły. Może źle postępować, ale mając szansę, może się poprawić, zmienić. Nasze opinie na podstawie tylko zachowania, bez zagłębienia się w źródło i kontekst problemu, są niesprawiedliwe.
Najlepiej byłoby, gdybyśmy w rozmowie z naszymi dziećmi, ale tak naprawdę z każdym, odnosili się do swoich odczuć, widzenia i potrzeb. Wówczas da się uniknąć zbędnego oceniania. Jeżeli dziecko robi coś, co jest niezgodne z naszym oczekiwaniami, bądź wiemy, że to zachowanie jest krzywdzące, to dobrze jest mu powiedzieć, że nie chcemy, żeby tak postępowało. Tyle i aż tyle. Owszem, czasem to nie wystarczy. Dobrze jednak drążyć temat dalej. Zapytajmy o motywy jego postępowania. Dajemy tym samym znać, że dążymy do zrozumienia. Dziecko będzie wiedziało, że jego zachowanie jest nieodpowiednie, ale takie prowadzenie rozmowy nie zaburza jego poczucia własnej wartości. Ktoś powie, że nie zawsze ma czas, by wdawać się w takie rozmowy. Dobrze jest się wtedy zastanowić, co my chcemy na tym zyskać, jakie mamy priorytety.
Etykietki są tak naprawdę pewną naszą projekcją o osobie. Czasami to nasze wyobrażenie, pierwsze wrażenie bądź tylko zewnętrzna warstwa, którą sam każdy z nas pragnie pokazać. Zatrzymując się na tym, sami odbieramy sobie szansę na poznanie kogoś. Rodzice też nie znają przecież w stu procentach swoich dzieci. Na nasze życie wpływa nie tylko dom, ale i środowisko, i bagaż wielu miłych i nieprzyjemnych doświadczeń. Rodzice najczęściej opierają się tylko na swojej bliskości z dzieckiem i ewentualnie na jego reakcjach na zewnętrzne bodźce. Czasami boimy się poznać prawdę o kimś, bo jest nam tak wygodniej albo zmierzenie się z nią będzie sprawiało nam trudności. Sami też boimy się oceny. Dlatego tak ważna jest szczerość i niewychodzenie do dziecka z pozycji rodzica „wszechwiedzącego”. Bądźmy przewodnikami w ich podróży ku dorosłości.
Słowa mają ogromną moc, mogą pięknie opisywać rzeczywistość, ale i szybko ją zniszczyć. To ogromna sztuka, nie ranić, ale budować za ich pomocą właściwe, zdrowe relacje. Tego uczymy się przez całe życie, niemniej jednak od naszej dobrej woli i nastawienia wiele zależy. Trzeba pamiętać, że ludzie właściwie nigdy nie działają z premedytacją, nie można zawsze zakładać, że ktoś chce zrobić coś złośliwie. W ten sposób bardzo uogólniamy, nie próbujemy postawić się w sytuacji drugiej osoby, poznać powodów takiego, a nie innego zachowania. Zamiast zastanawiać się nad zachowanie innych, lepiej wprost zapytać, co się dzieje i spróbować zrozumieć. Fakty zawsze są lepsze od domysłów. Poza tym może się okazać, że ktoś nas nie zrozumie, źle odbierze nasze intencje, poczuje się urażony, może poniżony. Zawsze istnieje takie ryzyko. Nasz odbiorca też podchodzi do rozmowy ze swojej pozycji, w której czuje się bezpieczny. Może nie chce nas wcale wysłuchać. Czasami nie mamy wpływu po prostu na to, co kto zrozumie. Oczywiście, jeżeli w sumieniu swoim należycie podeszliśmy do rozmówcy – poważnie, bez oceniania i krytyki.