Czasem mam już okropnie dość ciągłych negocjacji z dziećmi niemalże o wszystko. Czy o jeszcze jedną bajkę na dobranoc, czy o późniejsze wyjście z domu lub z kąpieli, czasem o zjedzenie deseru, o wybór drogi do przedszkola, o sprzątanie zabawek. Można wymieniać w nieskończoność. Z jednej strony mam świadomość, że pewne negocjacje są wynikiem narastającego we mnie ładunku emocjonalnego, wówczas moje sprawności negocjacyjne diametralnie ulegają pomniejszeniu. Z drugiej strony pewne rzeczy w domu mają swój porządek, na który wspólnie się umawialiśmy, i przez brak konsekwencji, szczególnie mojej, jest tak, jak jest.
Akurat nie jestem zwolennikiem żelaznej konsekwencji, a na pewno nie w przypadku bardzo małych dzieci, ponieważ ich pojmowanie i rozumienie granic jest jeszcze nie dość przez nie wyczuwane. Owszem wiedzą, co im przeszkadza, ale z łatwością przekraczają nasze granice. I to jest to, od czego chyba musimy zacząć. Czyli chronić ich granice i pomóc im wskazać, że każdy ma swoje granice, które trzeba szanować. Czasem będziemy je przekraczać, bo tak bywa w życiu, a czasami z wiekiem czy z doświadczeniem pozwalamy, by nasze granice były ruchome. Wyznaczanie granic to nic innego jak poszukiwanie rozwiązań dla zaspokajania swoich potrzeb.
Starsze dzieci potrafią wyrażać swoje potrzeby nie tylko za pomocą płaczu czy krzyku, ale też są bardziej świadome granic rodziców i zasad, które wspólnie uzgadniamy. Może rodzice starszych dzieci uznają, że jestem idealistką i że w końcu sama zmienię zdanie. Jednak nie twierdzę, że nie można nie mieć pewnej kontroli nad tym, co dzieje się w domu czy poza nim. Tylko czasem można oddać dzieciom odpowiedzialność za swoje czyny, dać im możliwość sprawczości, uznać je za pełnoprawnych ludzi. Tak, to my rodzice w wielu kwestiach decydujemy, ale nie dlatego, że tak jest, tylko że mamy nad nimi pieczę, towarzyszymy dzieciom w ich wzrastaniu. Z tego również wynika to, że mamy też dbać o swoje potrzeby, a są nimi m.in. chęć zapewnienia dziecku bezpieczeństwa, kierowanie się dobrem dziecka. Nie musimy winić się, że czegoś dziecku zabroniliśmy czy odmówiliśmy. Mam świadomość, że to jest i będzie trudne, i widzę na każdym kroku, jak bardzo zbaczam z obranej drogi, ale już się nie kajam tak z tego powodu, uznaję to, co odczuwam, i na nowo się staram.
Wracając jednak do negocjacji z dzieckiem, nietrudno zauważyć, że jest to mimo wszystko strategia, w której każda ze stron przegrywa. W relacjach rodzice – dzieci nie ma demokracji i być nie powinno. Jak wcześniej wspomniałam, dzieciom należy się szacunek i traktowanie na równi z dorosłymi, ale to dorośli z uwagi na swoje doświadczenie, możliwości sprawcze, pewną życiową mądrość, odpowiedzialność pomagają dzieciom kroczyć przez życie. Nie chodzi także o bycie przyjacielem dziecka, ale raczej przewodnikiem. A zasady, które w każdym domu funkcjonują, są po to, by regulować organizację życia domowego, by chronić dzieci, by nauczyły się rozumieć swoje emocje i potrzeby, a także nasze potrzeby.
Niestety czasem sami wpadamy w pułapkę negocjacji, a dzieci w tej sztuce potrafią bardzo dobrze się poruszać. Nawet to najmłodsze dziecko doskonale wie, kiedy może użyć krzyku, płaczu, pokładania się czy powiedzieć nam, że nas już nie kocha albo że jesteśmy głupi, albo wręcz przeciwnie – potrafi być wyjątkowo grzeczne i miłe, by osiągnąć swój cel. Dzieci potrafią wyczuć idealny moment, kiedy się spieszymy lub kiedy jesteśmy mocno zajęci i szybciej zgadzamy się na różne sprawy. Czasami łączą swoje siły i do pomocy w negocjacjach proszą rodzeństwo. Wiedzą, że wspólnie mają większy na nas wpływ. Poza tym wiedzą, że czasami posłuszeństwo się opłaca, bo będą miały bardzo silny argument w postaci naszego zobowiązania. Tak naprawdę to nie dzieci są winne, że my ulegamy albo wdajemy się w próbę sił. To my jesteśmy ofiarami swoich własnych emocji. Jednak, co mnie najbardziej zaskakuje, to fakt, że mimo wszystko negocjacje pokazują, że dzieci potrafią doskonale formułować swoje myśli, oczekiwania czy potrzeby. Są przy tym bardzo wytrwałe w dążeniu do celu. A nade wszystko rozmowa jest najlepszym sposobem na rozwiązywanie konfliktów.
Zamiast negocjować, warto ćwiczyć odmawianie, ale kiedy odmowa faktycznie wynika z ustalonych zasad. I przede wszystkim nie bać się, bądź co bądź, niekiedy gwałtownej reakcji swoich pociech. Niestety obawa przed długotrwałym płaczem czy histerią, a jeszcze w miejscu publicznych, potrafi nas sparaliżować i ulegamy pokusie karania bez rozmowy, w złości albo w odwecie. Wciąż w tej sztuce się ćwiczę. Po pierwsze dobrze jest uznać fakt, że dziecko może nie zgodzić się na naszą odmowę, nawet jeśli wcześniej tak uzgodniliśmy. Jest to coś naturalnego. Prosty przykład. Kiedy nadchodzi godzina kąpieli i kładzenia się spać, samo hasło: „Zbieramy się do łóżek” już powoduje lawinę różnych reakcji werbalnych i niewerbalnych. Wówczas wystarczy powiedzieć, że widzimy, że nasze dziecko jest smutne, że musi kończyć zabawę, i że rozumiemy, że chciałoby się jeszcze pobawić dłużej. Wtedy można zaproponować pomoc w sprzątaniu zabawek bądź pozostawieniu kilku instalacji z klocków na drugi dzień. Co ważne, na tym etapie istotne jest, by pozostać przy wyznaczonej granicy i nadal zapewnić, że wiemy i rozumiemy dziecka przykrość z tego powodu. Co nie oznacza, że nie ma sprzeciwu, czasem pojawia się złość, a może i agresja. Wtedy dobrze znaleźć jakiś sposób na jej regulację i nazwać emocje dziecka np.: „widzę, że jest ci ciężko, widzę, że bardzo się zezłościłeś”. Ja wówczas, kiedy synek mi na to pozwala, przytulam go i głaszczę albo mówię, żeby tupnął sobie nogą. Wiem, że niektórzy proponują wziąć kilka głębokich oddechów. Myślę, że każde dziecko i rodzic znajdzie swój sposób. Po czym warto przekuć jego niezadowolenie, proponując coś w zamian. W naszym przypadku kąpiel jest jeszcze dobrą okazją, by chwilę pobawić się jeszcze w wannie. Można też zaproponować, by dziecko samo wybrało bajkę do przeczytania przed snem.
Najtrudniejsze są sytuacje, kiedy chodzi właśnie o sen, o wyłączenie bajki czy powrót do domu z podwórka albo kiedy już nie zgadzamy się na słodkości. Później zapewne dojdzie komputer i dostęp do Internetu. Takich prób negocjacji będzie przybywać. I nie twierdzę, że będzie łatwo, że nie damy się znowu wciągnąć w negocjacje nad każdą zachcianką dziecka albo ulegniemy pokusie restrykcyjnego zakazywania. Jednak warto próbować z szacunkiem rozwiązywać tego typu konflikty. Powodzenia!