Piękną zimę mamy tej jesieni, prawda? Jakoś tak się przyzwyczailiśmy, że śnieg w listopadzie zupełnie nie dziwi, chociaż kalendarzowa zima rozpoczyna się dopiero 22 grudnia. Zaskakuje nas raczej brak śniegu i dodatnia temperatura. A mimo to narzekamy... Na to, że zimno, że szybko robi się ciemno, że znowu zasypało drogi, że zmroziło szyby. A gdy przyjdzie odwilż? Zaczynamy narzekanie od nowa. Tym razem nie podoba nam się, że mokro, że na drogach błoto i kałuże, że mgła, mżawka i wiatr. Jakakolwiek by była pogoda w listopadzie i tak nie będzie się podobać. A przecież pory roku i cykl pogodowy powtarzają się co roku od niepamiętnych czasów. I mimo wszystko człowiek, z całą swoją umiejętnością przewidywania i wyciągania wniosków, wciąż nie potrafi się do tego przyzwyczaić i przygotować. Gdy zimno wreszcie nadejdzie, bronimy się przed nim różnego rodzaju urządzeniami grzewczymi i wieloma warstwami ubrań.

Prawdziwy koszmar o tej porze roku przeżywają zazwyczaj rodzice. Na pewno w tej chwili już wiedzą, co mam na myśli – oczywiście wszelkiego rodzaju choróbska, które nagle czepiają się dzieci jak rzepy. Często pomimo wszelkich starań, tak ze strony rodziców, jak i lekarzy, choroby wcale nie odpuszczają, a jedynie przenoszą się na kolejne dzieci, a potem zaczynają kolejkę od początku. W przypadku posiadania większej ilości potomstwa dom zamienia się praktycznie w szpital, gdzie w każdym łóżku ktoś kicha, kaszle i gorączkuje. Jeden opiekun musi zostać na zwolnieniu i z doświadczenia oraz obserwacji wiem, że przeważnie zostaje mama. Nie zawsze jest to łatwe, wiele zależy od miejsca zatrudnienia i postawy przełożonych. Często jest ona rozdarta pomiędzy obowiązkami zawodowymi oraz rodzinnymi, więc trudno jej podjąć tę decyzję. I wcale nie chodzi o to, że wolałaby być w pracy, zamiast wycierać zasmarkane nosy i wciskać niedobre lekarstwa. Z jednej strony chce trwać przy chorych dzieciach, a z drugiej wie, że musi zachować stanowisko, aby zarabiać na ich utrzymanie.

Troska o dzieci, którą przejawiamy jako rodzice, przybiera różne formy. Nie zawsze są one jednoznaczne, bywają różnie interpretowane przez obserwatorów i nie wszystkie przynoszą pożądany skutek. Każdy odbiera rzeczywistość przez pryzmat własnych przekonań, doświadczeń i obaw. Najłatwiej jest pouczać na odległość i wychowywać nie swoje dzieci. Gdy sami stajemy w sytuacji, która nas przerasta, często okazuje się, że nasze „złote rady” na niewiele się zdają. Z drugiej strony pojawia się pytanie: słuchać rad innych rodziców czy zaufać własnej intuicji? A co z naszymi rodzicami? W jaki sposób powiedzieć im, że się mylą? Czasem przecież trzeba, chociażby w kwestii sweterka. Oczywiście nie tylko sweterka, ale również w kwestii bluzy, czapki, ciepłych skarpet, kapci czy jakiegoś kocyka. Mam tu na myśli uporczywe ubieranie dzieci, gdy tylko oni sami, tzn. dziadkowie, odczują jakiś chłód, przeciąg czy wiaterek. Niestety podobne zachowania przejmują także rodzice, głównie mamy. W trosce o zdrowie dzieci i w obawie przed przewianiem czy wychłodzeniem starają się mieć zawsze w zanadrzu dodatkową warstwę ubrania. I bywa tak, że siedząca nieruchomo na ławce mama lub babcia obserwuje biegające i skaczące dziecko, przygotowana na to, aby szybko nałożyć mu sweterek lub bluzę, gdy tylko zrobi się chłodniej. Komu chłodniej? Chyba nie temu „hasającemu” po placu zabaw urwisowi?

Podobnie jest w domach, gdzie zimą temperatura sięga 25 stopni lub więcej, nawet w pokojach, w których śpimy ubrani w ciepłe piżamy i otuleni grubymi kołdrami. I pomyśleć, że latem już przy temperaturze 20 stopni na zewnątrz potrafimy wyjść z domu w krótkim rękawie i cieszyć się ciepłym powietrzem. Nikt wtedy nie pomyśli o tym, aby dogrzewać mieszkanie, chociaż wcale nie jest w nim tak gorąco jak zimą. Nie wiem, skąd to przeświadczenie, że im zimniej na zewnątrz, tym cieplej musi być w naszych czterech ścianach. Wiem jednak, że to wcale nie służy naszemu zdrowiu i odporności. Przede wszystkim różnica temperatur powoduje, że jeszcze bardziej odczuwamy zimno, z którym stykamy się od razu po otwarciu drzwi. Niektórzy przeżywają szok i nie mają ochoty na żadną aktywność na świeżym powietrzu, tylko przemykają skuleni od domu do sklepu, od sklepu do samochodu, od samochodu do pracy. Byle jak najszybciej schować się przed mrozem. Po drugie gorące powietrze powoduje wysuszenie śluzówek nosa i gardła, co staje się częstą przyczyną różnych infekcji. Niestety, dzieci z katarem lub takie, które dopiero zaczynają kaszleć, rzadko kiedy są wypuszczane na podwórko. Muszą siedzieć pod ciepłym kocykiem i się wygrzewać, tracąc w ten sposób szansę na przewietrzenie, pooddychanie rześkim powietrzem i wzmocnienie odporności. Organizm bowiem albo uczy się być zdrowym, albo przyzwyczaja do lenistwa. Wszystko zależy od tego, czy damy mu szansę.

Nie wszędzie jednak jest tak, jak opisałam. W niektórych krajach dzieci podczas pobytu w przedszkolu śpią na zewnątrz, nawet gdy jest mróz. Są wtedy ciepło ubrane i zapięte w śpiwory. Nie wszędzie również nosi się skarpetki w domach. Dlaczego dzieci muszą mieć skarpety lub kapcie, gdy chodzą po podłodze? Przecież bez nich nie zamarzną? Dopóki się nie skarżą, oznacza to, że tak im dobrze. Rodzice i dziadkowie jednak za często „wiedzą lepiej”. Wiedzą, kiedy dziecko jest głodne, kiedy mu zimno, kiedy musi usiąść i odpocząć, a kiedy jest śpiące. Oczywiście, w przypadku zupełnie małych dzieci można powiedzieć, że my, dorośli, musimy uprzedzić nasze maleństwa i odczytać ich potrzeby. W miarę jak rosną, powinniśmy jednak pozwolić im na to, aby sami je rozpoznawali i potrafili wyrazić. Zresztą młody, aktywny organizm inaczej funkcjonuje i spalane kalorie wykorzystuje w dużej mierze na ogrzanie samego siebie. Pozwólmy więc dzieciom na ruch na świeżym, nawet mroźnym powietrzu, dajmy im odczuć zimno, aby mogli się zahartować, a będziemy mieć jedno zmartwienie mniej o tej porze roku.