Życie w społeczeństwie to odbijanie się od norm, nakazów i zakazów, od bycia posłusznym wykonawcą poleceń do buntowania się przeciw niesprawiedliwości. Skąd mamy wiedzieć, kiedy się jak zachować? Od tego jest oczywiście wychowanie albo – jak chce socjologia – socjalizacja, czyli przygotowanie człowieka do skutecznego odczytywania sygnałów wysyłanych przez otoczenie, odpowiadania na nie i – mówiąc już zupełnie skrótowo – orientowania się, co, gdzie, jak i kiedy.

Socjalizacja dzieli się na dwa etapy – pierwotny i wtórny. Pierwotny polega na tym, że uczymy się tego, co podstawowe – czynności higienicznych, samodzielnego jedzenia, mówienia. Przebiega ona w domu rodzinnym. Socjalizacja wtórna zaczyna się natomiast w momencie, w którym wychodzimy z domu, najpierw do przedszkola, szkoły i w dorosłe życie. Przebiega ona do końca naszego życia. Czerpiemy wtedy ze społeczności, w której żyjemy. Przyjmujemy jej zasady i normy albo je kontestujemy. Natomiast odbywa się to wszystko w utartym kulturowo konwenansie, właściwym dla naszej cywilizacji.

Paradoksem jest to, że nawet jeśli się buntujemy, to nasz sprzeciw przybiera formy, które są rozumiane przez społeczeństwo. Rozumiemy wypowiadane słowa, dokonywane akty – nawet jeśli są brutalne. Cywilizacja zachodnia przeżyła w swojej historii wiele rewolucji, podczas których ścinano głowy, topiono i dokonywano innych bestialskich czynów, ale nie można powiedzieć, że nie były one w swojej istocie czytelne dla społeczeństwa. Być może aż nadto.

Spójrzmy jednak na te okresy w historii, kiedy nasza cywilizacja była najeżdżana przez inne, obce nam kultury. Te wydarzenia przeszły to pamięci pokoleń jako „gniew Boży”, „najazd barbarzyńców”, jako coś niezrozumiałego i obcego nam. Nawet jeśli stosowane przez tych obcych metody nam ostatecznie obce nie były. Różnica była jednak podstawowa. Ci obcy byli spoza kontekstu, nie znaliśmy do końca ich intencji, nie rozumieliśmy toku ich rozumowania. Stąd też ich czyny wpływają na naszą wyobraźnię bardziej niż najkrwawsze nawet rewolucje w obrębie naszej kultury. Mitami obrosły walki Franków z muzułmanami, najazdy Mongołów na Europę Środkowo-Wschodnią, walki z Turkami i zwycięstwo pod Wiedniem czy też wojna polsko-bolszewicka, a dzisiaj to, co obca cywilizacyjnie Rosja robi w Ukrainie. Śmiem twierdzić, że siła oddziaływania obcych sił jest dużo większa niż tych, które znamy.

Podobnie jest w naszym życiu prywatnym. Boimy się często tego, co nowe, obce dla nas. Odkładamy na jak najpóźniej zmierzenie się ze sprawami, z którymi nie chcemy się zmierzyć. Nie chcemy iść do lekarza, bo boimy się diagnozy. Nie chcemy zmienić pracy, bo może być gorzej, niż jest teraz, i tak dalej. Ten strach wynika z naszego wychowania – socjalizacji w domu i w szkole, które przez lata opierało się na mądrościach, typu „nie wychylaj się”, „ciszej jedziesz, dalej zajedziesz”, a jednocześnie, kiedy się nas ktoś zapyta o to, czy chcielibyśmy, żeby nasze dzieci były odważne i samodzielne, to oczywiście zarzekamy się, że jak najbardziej. Wychowujemy jednak posłusznych i uległych wykonawców poleceń.

Nie jest łatwo z dnia na dzień zmienić społeczeństwo. Ba! Najtrudniej jest zmienić samego siebie, wyjść ze swojej skorupy i odważyć się żyć nie po utartych śladach przeszłości, ale wydeptując nowe ścieżki. Czy mamy odwagę sprzeciwić się utartym zwyczajom i żyć po swojemu?