Czym jest zamożność, bogactwo? Kiedy można powiedzieć, że komuś się dobrze wiedzie, a kiedy wręcz odwrotnie – jest bieda i niepowodzenie? Z całą pewnością jest to wszystko względne i zależy od poziomu oczekiwań, ambicji i wielu innych czynników wpływających codziennie na nasze życie. Inną perspektywę powodzenia i bogactwa będą mieli potomkowie milionerów, a zupełnie inną osoby z popegeerowskich wiosek odległych od centrów kultury i cywilizacji.

Niektóre wyznania chrześcijańskie uważają, że kwestia biedy i bogactwa to oznaka powodzenia w przyszłym życiu. Stąd też w XVI/XVII wieku na kalwinizm przechodziło mnóstwo kupców niderlandzkich, flamandzkich, francuskich. Doktryna predestynacji mówiła, że jeśli szczęści ci się w życiu tu na ziemi, to znak, że jest dla ciebie przygotowane miejsce w niebie. Doktryna ta zakładała, że już w momencie urodzenia Bóg wie, czy dany człowiek jest przeznaczony do zbawienia, czy do potępienia. Atrakcyjne dla tych, którym w życiu wyszło i w głębokim uproszczeniu – zwalniało ich to z odpowiedzialności i nie wymuszało starań o zbawienie. Umożliwiło natomiast budowanie ogromnych fortun przy wykorzystaniu tych, którym wiodło się gorzej, albo przynajmniej bez oglądania się na nich. Kariera wyzuta z moralności to szybkie pieniądze, ale duży koszt społeczny.

Abstrahując już zupełnie od kwestii religijnych, które dzisiaj, w XXI wieku nie wydają się być tak ważne, to jednak sam problem pozostał. Czasami można przeczytać historie o tym, jak dzieci milionerów zaczynały od roznoszenia ulotek, a dziś zarządzają spółkami rodziców. Jest to przedstawiane jako dowód na to, że ciężką pracą można osiągnąć wiele, nie biorąc jednocześnie pod uwagę tego, że punkt startu w tym wyścigu nie jest identyczny dla każdego.

Oczywiście z tego przykładu, który podałem, śmieje się Internet, powstały na ten temat memy. Jednakże warto przyjrzeć się temu, że dziś tak naprawdę żyjemy w dwóch (a może więcej) światach i z każdego z nich jest zupełnie inna perspektywa na otoczenie. Trochę jak w Małym Księciu, kiedy wędruje od planety do planety i na każdej z nich jest zupełnie inny „temat główny”. Tak samo w naszym społeczeństwie. Co innego będzie ważne dla mieszkańców biednych wsi, z utrudnionym dostępem do edukacji, kultury, rozrywki, a jeszcze co innego dla ludzi z mniejszych miasteczek, których punktem odniesienia będzie większy ośrodek w pobliżu. Jeszcze inną perspektywę będą mieli mieszkańcy dużych miast, z zabezpieczoną przyszłością. Można powiedzieć, że ludzie z tych grup, z tych miejsc należą w pewnym sensie do innych podgatunków społecznych człowieka.

Niektórzy mają aspirację do osiągnięcia awansu, a niektórzy nie. Niektórzy poprzestają na tym, co mają, i nie musi to wynikać z braku ambicji i z lenistwa, ale z wyboru. Daliśmy sobie chyba trochę narzucić narrację sukcesu. Mówi się dużo o rozwoju osobistym, coraz popularniejsze są sesje coachingowe. Wszystko po to, żeby zapewnić nam rozwój osobisty, poczucie sukcesu i trochę, żeby zaspokoić nasze ambicje.

Niektórzy się jednak z tego wypisują i nie chcą za wszelką cenę podążać za sukcesem, który rysuje się na horyzoncie, a horyzont jak wiadomo to umowny punkt, do którego im bardziej się zbliżamy, tym bardziej się on od nas oddala. I tak też często wygląda nasze życie, kiedy pędzimy, biegniemy za sukcesem i jak już go osiągniemy, to znajdujemy sobie kolejny, i kolejny. Aż okazuje się, że kluczowy nie jest sukces, ale bieg – pęd, który z drogi do celu staje się celem samym w sobie.

Bieda jest więc rzeczą względną. Pomijając rzeczywiste życie poniżej minimum socjalnego – prawdziwą biedę, która zabiera motywację, wolność działania, kreatywność i jest upokarzająca, to cała reszta jest kwestią przyjętej perspektywy, pracowitości, szans, które się pojawiają, ale również punktu wyjścia.

Ludzie mają różnie – ta maksyma jest mi niezwykle bliska i wiem, że to, co dla mnie jest sukcesem, dla innych może być nic niewartym pyłem. Warto się nad tym zastanowić.