Stereotypy i uprzedzenia w skali mikro często przejawiają się tym, że z powodu naszych domysłów albo myślenia na skróty nastawiamy się nieprzyjaźnie, niechętnie do osób, z którymi stykamy się na co dzień. A to czyjaś mina nam nie pasuje, a to spojrzenie, a to ton głosu, a to komentarz, a to strój. Im bardziej jesteśmy niepewni siebie, im więcej mamy kompleksów, tym więcej pojawia się owych „a to”. Efekt końcowy jest taki, że dopatrujemy się u innych braku sympatii względem nas, niechęci, podstępności, nabieramy pewności, że ktoś nas nie lubi (choć on sam nawet o tym nie wie). W ten taniec domysłów, emocji i osądów szczególnie łatwo wchodzą nastolatkowie, którzy w świecie mechanizmów społecznych próbują się dopiero odnaleźć. Ale niewątpliwie dotyczy on także nas, dorosłych, i to wcale nie tak rzadko, jak można by sądzić (przywołajmy na pamięć choćby klimat spraw urzędowych).
Pomocą w opanowywaniu takiej skłonności może się okazać pewien eksperyment psychologiczny. Pokazuje prostą zasadę relacji międzyludzkich. Zasada ta, stosowana świadomie, może okazać się bardzo przydatnym lifehackiem, obrazuje ona bowiem prosty mechanizm, którego świadomość może nam wiele ułatwić.
Eksperyment wyglądał następująco: na przyjęciu poznały się dwie osoby – osoba A i osoba B. Zamieniły ze sobą parę niezobowiązujących zdań. Kilka dni później powiedziano osobie A, że osoba B, z którą rozmawiała na przyjęciu, dobrze się o niej wypowiedziała. Kiedy te same dwie osoby (A i B) spotkały się następnym razem, ich relacja miała już zupełnie inny wymiar – osoba A, wiedząc, że osoba B wyrażała się o niej pochlebnie, okazała sympatię i otwartość względem niej. Świadomość, że jest lubiana przez osobę B, sprawiła, że i ona zaczęła tę osobę lubić. Zaczęła się uśmiechać, otwarcie o sobie mówić, okazywać życzliwość, krótko mówiąc, powstały warunki do obdarzenia się nawzajem serdecznością. Ta część eksperymentu wydaje się bliska naszym społecznym doświadczeniom – zazwyczaj mamy świadomość, że najlepiej czujemy się przy tych, którzy nas lubią, i zazwyczaj także my ich lubimy. Dopiero druga część badania pokazuje ów ciekawy mechanizm wspomniany wcześniej. Dalsza część eksperymentu zakładała inną sytuację. Dołączono do niej także osobę C. A potem poinformowano, że osoba B wypowiedziała się pochlebnie o osobie A, a niepochlebnie o osobie C. Obie osoby (A i C) poznały rzekome zdanie osoby B na swój temat, która w rzeczywistości nie wypowiedziała się o żadnej z nich.
Jak się łatwo domyślić, osoba nastawiona pozytywnie (osoba A), a więc przekonana o tym, że jest lubiana, była sympatyczniejsza, bardziej szczera i otwarta. Tym samym wywoływała ona u osoby B podobną postawę, odzwierciedlającą jej zachowanie, choć wcześniej osoba B nie wyraziła ani sympatii, ani jej braku. Po prostu niejako dopasowała się do życzliwej postawy osoby A. Osoba C, jak łatwo wywnioskować, nie okazała serdecznej otwartości i rzeczywiście spotkała się z tym, czego się spodziewała – niechęcią osoby B.
Kiedy inni ludzie nas lubią, my także jesteśmy skłonni ich lubić. Lubienie nie musi być nawet faktem. Wystarczy sądzić, że ktoś nas lubi, abyśmy okazali komuś życzliwość, a ten ktoś z kolei nam (tego właśnie dowiódł eksperyment). I koło życzliwości się toczy.
Jaki z tego wniosek? Warto ćwiczyć wyobraźnię. O ile piękniej wyglądałyby nasze relacje z panią w okienku wydziału komunikacji, kiedy podeszlibyśmy do niej z pełnym przekonaniem, że nas lubi, że miło jej nas widzieć i że chętnie nam pomoże w naszej sprawie. Ta nieco dziwna w pierwszym odczuciu praktyka przekonywania siebie, że inni nas lubią, może w nieoczekiwany sposób zmieniać otoczenie, rozlewać życzliwość, ułatwiać codzienność i ocieplać jej zimną stronę. W końcu eksperymenty nie są zarezerwowane tylko dla naukowców – każdy z nas może stać się naukowcem w dziedzinie własnego życia.