Nasze życie jest codziennym zmaganiem się. Zmagamy się z ekonomią, próbując pozostać na powierzchni w niepewnych czasach kryzysu. Zmagamy się z relacjami z najbliższymi, próbując utrzymać wokół siebie swoją bezpieczną przystań, swój azyl, swoje wytchnienie i to pomimo próbującej z każdej strony wdzierać się w te relacje codzienności, zniechęcenia, przyzwyczajenia i rutyny. Zmagamy się z relacjami w pracy, w szkole czy szerzej – w świecie, a więc tam, gdzie lądujemy, opuszczając swoją bezpieczną przystań. Staramy się przetrwać, ponieść jak najmniejsze straty, zminimalizować ryzyko porażki. Największym jednak zmaganiem wydaje się być walka z samym sobą albo o siebie samego.

Będąc z każdej strony rozrywanym, nadszarpywanym przez tych, którym jesteśmy niezbędni, potrzebni, użyteczni bądź po prostu na drodze i po drodze, musimy pamiętać o rzeczywistości nas kształtującej, o własnym uniwersum, o tym, co widzimy w lustrze przed uczesaniem i umalowaniem. O tym, o czym myślimy, zasypiając i budząc się. Myślę, że za często odsyłamy siebie sami na boczny tor życia, pozwalając innym – czy to ludziom, czy okolicznościom – kształtować naszą rzeczywistość. Stajemy się bezwolnymi (albo poddanymi) automatami, wykonującymi wolę zewnętrzną, godząc się na to w imię spokoju, w imię wmówionego nam naszego dobra, zdefiniowanego poza nami.

Zastanawiam się, co jest główną przyczyną tego emocjonalnego i wolicjonalnego stuporu, który blokuje nas przed wzięciem odpowiedzialności za nasze własne – najważniejsze przecież z naszej perspektywy – życie i los. To jest oczywiście truizm i banał, że jesteśmy kowalami swojego losu. W porządku, tylko że ktoś zamknął nam młotek w szafie i nie chce oddać klucza. Kto i dlaczego – chyba nie chcę snuć teorii i wniosków, bo pewnie każdy byłby tak samo prawdziwy dla jednego, jak fałszywy dla innego.

Wierzę, że naszą drogą, którą musimy wybrać na poszukiwanie tego ukrytego klucza, jest nasze wnętrze, nasza dusza, w której znajdują się odpowiedzi na najbardziej nurtujące nas pytania. Myślę, że nie ma niczego dziwnego w tym, że właśnie to życie wewnętrzne, ten osobisty dialog jest najmocniej zagłuszany przez zgiełk głośnej i nieskomplikowanej rozrywki w telewizji, social mediach, coraz rzadziej kolorowych czasopismach. Myślę, że to odciąganie od jakiejkolwiek pogłębionej duchowości, życia religijnego czy po prostu autorefleksji jest, jeśli nie zaplanowane, to doskonale zsynchronizowane z oczekiwaniami świata – kupuj, jedz, doznawaj, ale nie myśl o tym potem za dużo, tylko powtarzaj cykl w poszukiwaniu nowych doznań, z których każde kolejne musi być szybsze, mocniejsze i okazalsze. Trochę jak w uzależnieniach, każda kolejna dawka musi być większa, a diler pojawia się coraz częściej i jest coraz bardziej natarczywy.

Ciężko to zauważyć w swoim życiu, kiedy jesteśmy odłączeni od swojego wnętrza. Ciężko jest znaleźć nie tylko gniazdko, ale i wtyczkę. Nie zmienia to jednak faktu, że bez rozpoczęcia starań o odzyskanie relacji z samym sobą dalej będziemy bezwolni, zaślepieni i dążący za stadem prowadzonym przez pasterza, który niekoniecznie ma dobre zamiary i stawia przed nami dobry dla nas cel. Poszukajmy lepszego pasterza, a do tego trzeba ciszy.