Dobrze byłoby znaleźć tzw. złoty środek, obiektywny podział praw i obowiązków panujących w społeczeństwie. Mamy oczywiście różne konstytucje mające być gwarantem przestrzegania pewnych uniwersalnych zasad. Wciąż jednak nie ma zgody co do tego, jakie zasady są uniwersalne. W pewnym momencie naszej historii opracowano, wydawałoby się, rozsądne i bardzo na czasie prawa człowieka, których łamanie uważane jest za NIEDOPUSZCZALNE – co nie znaczy, że nikt ich nie łamie. Należy pamiętać również o tym, że ustalono je w oparciu o kulturę europejską, wyrosłą na gruncie cywilizacji łacińskiej i filozofii chrześcijańskiej. Były kiedyś takie plany, aby zastąpić wszelkie wielokwiatowe tradycje i obce kultury tą jedną „uniwersalną”. Nie udało się to na dłuższą metę i wciąż mamy na świecie do czynienia z różnymi systemami etycznymi. Jednak sytuacja wydaje się gorsza niż dawniej, ponieważ ostatnio świat nam się bardzo skurczył.
Pisząc o kurczeniu się świata, nie mam na myśli zmiany wielkości kontynentów ani tym bardziej ziemskiego globu. Chodzi oczywiście o dzisiejsze możliwości przemieszczania się. Obecnie odległość dzieląca miasta, państwa czy nawet kontynenty nie jest żadnym problemem. Chętnie latamy samolotami, odbywając wycieczki krajoznawcze i planujemy urlopy wypoczynkowe w różnych rejonach świata. Coraz częściej zmieniamy także miejsce zamieszkania, kierując się tam, gdzie możemy więcej zarobić. Zabieramy ze sobą nie tylko potrzebne nam przedmioty, ubrania i pamiątki rodzinne. Razem z nami jadą nasze przyzwyczajenia, uprzedzenia i cała pula praw, jakie zostały przyznane każdemu człowiekowi w kraju, z którego się wywodzi. Również do nas przyjeżdżają goście, czasem z najodleglejszych zakątków, zupełni jakby z innych światów. Niektórzy zostają na dłużej lub na zawsze. Ich systemy etyczne nie zawsze się pokrywają z naszymi, a bywa i tak, że wręcz wykluczają się w niektórych punktach. I nagle okazuje się, że nie da się ogarnąć tymi samymi zasadami wszystkich ludzi, chociażby dlatego, że nie wszyscy się na to zgodzą. No i gdzie ta uniwersalność?
Oprócz różnic kulturowych coraz częściej spotykamy się z różnicami światopoglądowymi. Zmiany zachodzące w mentalności społecznej i religijnej całych grup społecznych wymuszają na nas weryfikację utartych stanowisk i przyjętych dawno temu zasad moralnych czy konstytucyjnych. Okazuje się bowiem, że osiągnięty kiedyś swoisty konsensus dotyczący praw człowieka dzisiaj już nie wszystkim odpowiada. Zaczęło się przeciąganie liny. Dlaczego tak to określiłam? Ponieważ według mnie zawsze gdy jedna grupa ludzi chce mieć więcej praw (jak nazywa się często większą swobodę obyczajów), oznacza to zabranie praw innym ludziom. Zupełnie jakbyśmy wyszarpywali je sobie nawzajem. Cel przyświeca nam szczytny: wyrównanie szans i naprawienie niesprawiedliwości, która panowała od dawna przez tak wielu ludzi niezauważona. Niestety, nie da się tego zrobić tak zupełnie nieszkodliwie. W rezultacie okazuje się, że aby przyznać nowe przywileje, trzeba zaburzyć panującą do tej pory jaką taką równowagę i ograniczyć swobodę daną wcześniej innym ludziom.
Takie działanie jest widoczne na różnych płaszczyznach. Wiele grup, jedne po drugich, podnosi głos, aby wywalczyć coś dla siebie, co jest zrozumiałe. Tak jak wśród rodzeństwa, gdy jedno dziecko zostanie obdarowane, drugie zaczyna krzyczeć i domagać się sprawiedliwości i równego traktowania. Nieważne, że sprawiedliwość nie oznacza, iż wszyscy dostają to samo po równo. Ważne, że krzyk zostanie stłumiony, a pragnienie zaspokojone. Jeżeli zatrzymamy się na chwilę i uważniej poobserwujemy to, co dzieje się wokół nas, dostrzeżemy tę szarpaninę w codziennych sytuacjach. Ja, będąc nauczycielką, dostrzegam bardzo widoczne zachwianie wspomnianej równowagi na linii nauczyciel–uczeń. Coraz częściej staję z rozłożonymi bezradnie rękoma, ponieważ brakuje mi narzędzi, aby w jakikolwiek sposób wyegzekwować od ucznia przestrzeganie zasad obowiązujących w szkole. Co więcej, coraz częściej również wypowiadają się na temat przepisów zawartych w szkolnych statutach eksperci z dziedziny prawa. Analizując ich opinie, należałoby tak naprawdę napisać wszystkie regulaminy na nowo. I co by się w nich znalazło? Wszystko to, co musi robić nauczyciel, oraz wszystko to, co może robić uczeń, jeżeli tylko ma na to ochotę.
Z jednej strony rozumiem stanowisko, które pomaga uwolnić się uczniom z roli uległych i zawsze posłusznych, wykonujących polecenia dyrekcji i nauczycieli. Każde dziecko jest przecież pełnoprawnym CZŁOWIEKIEM i na tym zasadza się jego niezbywalna godność. Dorośli, nie tylko nauczyciele, powinni więc traktować je z pełnym szacunkiem, nie jako własność czy przedmiot pracy, lecz jako młodą osobą, którą wprowadzamy w świat i którą uczymy życia. Ale... przyznanie uczniom większej ilości praw oznacza ograniczenie nauczycieli w ich prawach. Obecnie nawet zwykłe zasady kultury odbierane są jako wymuszanie konkretnych zachowań i zamach na wolność wyrażania siebie. A przecież akurat te zasady obowiązują wszystkich, nauczycieli i rodziców także. Podobnie jak w restauracji, na wycieczce czy podczas przyjęcia zachowujemy się w konkretny sposób, zgodny ze standardami dotyczącymi miejsca i oczekiwaniami organizatorów. Wtedy nie odbieramy tego jako ataku na naszą wolność.
Boję się myśleć o przyszłości, widząc coraz bardziej zaciętą walkę o prawa pomiędzy różnymi grupami społecznymi. Wydaje się, że więcej dzisiaj nas dzieli niż łączy. Nawet w jednej rodzinie lepiej nie poruszać pewnych tematów przy stole, aby obiad nie zakończył się dożywotnią obrazą. I wychodzi na to, że aby zachować pokój na świecie, powinniśmy chyba odstąpić od obecnych granic politycznych pod rządami ludzi wybranych większością głosów. Życie w granicy jednego państwa nie oznacza bowiem wcale, że mamy te same poglądy, jedną religię i wspólne dążenia. O wiele łatwiej byłoby się dogadać, gdyby świat ponownie stał się zbiorem plemion ludzi, którzy żyją w podobny sposób, myślą podobnie i mają takie same przekonania. Nie byłoby to tak trudne w przypadku niewielkiej wioski. Jest to niewyobrażalne w przypadku kilkudziesięciomilionowego kraju.