Miłość między kobietą i mężczyzną jest jak pomost, który łączy dwa brzegi. Dołem płynie niewielki strumień dzielących ich doświadczeń z przeszłości, poglądów, przyzwyczajeń. Wiemy o tych różnicach, ale wierzymy także, że właśnie miłość pomoże nam budować ponad nimi trwały związek. Jednak często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że z biegiem lat wody w strumieniu przybywa i dzieli nas coraz więcej. Musimy więc co jakiś czas sprawdzać stan owego pomostu i starać się, aby nie zabrakło materiału do jego naprawy, wzmocnienia, a nawet rozbudowy. Trzeba więc zadbać, aby również rzeczy, które mamy wspólne, spraw, które nas łączą, było jak najwięcej. Jeśli o tym zapomnimy, możemy ocknąć się w chwili, gdy to, co nas rozdziela, już nie jest strumieniem, nawet nie rzeką, ale prawdziwie ogromnym morzem. Czy można jeszcze coś z tym zrobić? Jak wrócić do tego, co utracone?

Wiele par w takiej sytuacji załamuje ręce, popada w czarną rozpacz i nie widzi żadnego innego wyjścia, jak tylko się rozstać. Patrząc przed siebie, małżonkowie nie widzą już drugiego brzegu, a tym bardziej tej drugiej, tak kiedyś ukochanej, osoby. Ale ona gdzieś tam jest i również patrzy i szuka. Często jednak każde z nich rezygnuje, odwraca się i idzie w swoją stronę. Czy będzie im łatwo zapomnieć i przekreślić wszystko, co razem przeżyli? Wydaje mi się, że decyzjom o rozstaniu musi towarzyszyć wielki żal, zupełnie jak po niewykorzystanej okazji, szansie, która została zaprzepaszczona. Mogło być naprawdę pięknie, staraliśmy się, robiliśmy, co w naszej mocy, a jednak czegoś zabrakło do pełnego sukcesu. Zapewne przychodzi moment, gdy szuka się winnych takiego obrotu sprawy. Jeśli nie można wskazać żadnych konkretnych ludzi, zrzuca się wszystko na niekorzystną sytuację finansową, polityczną, zawodową czy też mieszkaniową. Chęci były dobre, nawet plany nie najgorsze, ale życie wszystko zweryfikowało. Po prostu, nie dało się inaczej.

A co, jeżeli mogło być inaczej? Trzeba byłoby zapytać tych, którzy już dawno podjęli decyzję, rozstali się, przepracowali ten temat w swojej głowie i wreszcie potrafią mówić o nim na spokojnie. Z perspektywy czasu wszystko wygląda inaczej. Ciekawi mnie to, ile osób stwierdziło, że gdyby mieli drugą szansę, postąpiliby zupełnie inaczej. Może od samego początku rozegraliby to w inny sposób. Wiadomo, że łatwiej od razu budować dobrze niż potem próbować naprawić fuszerkę. Jeśli trzymamy się porównania do mostu, prace muszą iść z obu brzegów równocześnie, aby konstrukcja była stabilna i łączyła się gdzieś pośrodku. Skoro most ma być tym, co łączy, materiałem do jego budowy muszą być wspólne sprawy. Im więcej ich, tym lepiej. I nie chodzi tu tylko o mieszkanie, dzieci i obowiązki domowe. W przestrzeni publicznej coraz częściej słyszy się głosy, że powinno się dbać o swoją niezależność, nawet w małżeństwie. Kobiety doradzają młodym żonom posiadanie oddzielnego konta, aby mąż nie kontrolował ich wydatków. Mężczyźni podsuwają młodym mężom pomysły na spędzanie czasu w męskim gronie, z dala od marudzących żon. Koniecznie trzeba raz w roku wyjechać gdzieś osobno, tylko ze swoimi znajomymi, aby od siebie odpocząć. Każde z małżonków ma mieć swoją własną przestrzeń, do której nie dopuszcza drugiego. I chyba bywa tak, że bardziej dbają o to, co ich własne, niż o to, co wspólne. A wody w strumieniu przybywa.

Dobrze by było znaleźć jakiś złoty środek. Małżeństwo zakłada stworzenie wielopłaszczyznowej wspólnoty, uzupełniania się w tym, czego nam brakuje, i budowania razem czegoś nowego. Nie wyklucza to realizacji każdego z małżonków w jego własnej wybranej dziedzinie. Jednak codzienne funkcjonowanie musi przypominać jeden organizm, jak mówi Pismo Święte: Będą dwoje jednym ciałem. I tak właśnie musimy dbać o siebie nawzajem, jakbyśmy dbali o fragment naszego ciała. Nie możemy licytować się, kto jest ważniejszy, kto więcej wnosi do małżeństwa, kto zasługuje na więcej odpoczynku czy luksusu. Jak można odczuwać szczęście, wiedząc, że w tym samym momencie osoba, którą kochamy, jest nieszczęśliwa? Nie da się jednak dostrzec smutku, żalu czy cierpienia męża lub żony, jeśli pozwoliliśmy, aby rozdzieliło nas morze naszych własnych, prywatnych spraw, do których współmałżonek nie miał dostępu. W ten sposób zaniedbaliśmy całkowicie to wszystko, co nas łączyło. Może wcześniej były to dzieci, ale wyrosły i poszły na studia. Może mieliśmy wspólnych znajomych, ale się rozwiedli i nie możemy ich razem zapraszać. Może odkryliśmy inne zainteresowania i coraz więcej czasu spędzamy oddzielnie.

Gdy już nie widać drugiego brzegu, trudno nawet obrać właściwy kierunek, aby znowu spotkać się w połowie drogi. Kobieta i mężczyzna mają do siebie dalej, ale wierzę, że wciąż mogą budować pomosty, tratwy i mimo wszystko zmierzać w swoim kierunku poprzez, czasem wzburzone, głębokie wody. Myślę jednak, że warto próbować. Skoro i tak musimy zacząć nowe życie, dlaczego nie zaprosić do niego osoby, którą już raz wybraliśmy? Można wspólnie zbudować wyjątkowy związek, który naprawdę pozwoli nam być ponad tym wszystkim, co nas rozdzieliło. Będzie to trochę jak powrót do przeszłości, ale z bagażem innych doświadczeń, z większą znajomością życia i większą dojrzałością. Pomogą nam w tym wspólne wspomnienia dobrych dni, wspólne dzieci i wspólne marzenia, które kiedyś, dawno temu wysnuliśmy razem, ale ciągle czekają na realizację. Czy to na pewno się uda? To wszystko zależy. Ale może warto zaryzykować?