Podobno lepiej jest nie spodziewać się niczego dobrego w życiu, wtedy nie będziemy rozczarowani, jeśli spotka nas coś niemiłego. Ale chyba tak się nie da. Zawsze mamy własne wyobrażenia i oczekiwania związane z podejmowanymi decyzjami, z przedsięwzięciami, które realizujemy, z naszymi planami. Nie sądzę, aby nawet największy pesymista widział wszystko na czarno bez choćby najwęższej strużki światła. Chyba każdy dopuszcza nikły promyk nadziei, że może tym razem się uda, wreszcie będzie pięknie, wszystko pójdzie po mojej myśli. Nie wiem, który typ człowieka ma gorzej. Czy ten, co planuje wszystko skrupulatnie i nie potrafi pogodzić się z jakąś porażką, czy może ten, kto nie robi sobie złudzeń, że coś będzie się działo tak, jak by chciał. Czy lepiej jest kroczyć przez całe życie ze spuszczoną głową i w poczuciu beznadziei, czy może co jakiś czas przechodzić od stanu euforii do stanu załamania?

Życie to nie jest scenariusz filmowy, który możemy sobie rozpisać, rozdać role troskliwych, wyrozumiałych i wspierających rodziców, cudownej, opanowanej i zawsze zadowolonej żony, odpowiedzialnego, opiekuńczego i stanowczego męża, no i oczywiście „dobrze ułożonych”, wdzięcznych i samodzielnych dzieci. Do tego można dodać wiernych przyjaciół, „ludzkiego” szefa, kompetentnych pracowników itp. Każdy grałby swoją rolę doskonale, wiedząc, czego się od niego oczekuje. Dlaczego więc w zwyczajnym życiu jest to takie trudne? Ponieważ, inaczej niż aktorzy w filmie, my nie skupiamy się na naszym zadaniu, tylko ciągle sprawdzamy i testujemy, jak swoją rolę odgrywają inni.

Skupmy się na małżeństwie. Relacje damsko-męskie zawsze kumulują najbardziej ekspresyjne i skrajne emocje. Gdybyśmy byli na planie filmowym i czulibyśmy presję, aby wypaść jak najlepiej, nikt z nas nie czekałby na to, co zrobi i jak się zachowa współmałżonek. Wszystko przecież jest ustalone. „Ja robię swoje i za to odpowiadam przed reżyserem, a jak wypadnie inny aktor, to już nie moja sprawa”. W rzeczywistości jest często zupełnie inaczej. Nawet jeśli pierwsze etapy związku cechuje nadmierna gorliwość, wyprzedzanie wszelkich zachcianek i próba sprostania wyobrażeniom ukochanej osoby, to z upływem lat można zaobserwować zmianę zachowania o sto osiemdziesiąt stopni. Już nie myślimy o tym, co ja mogę zrobić, ale czekamy, co zrobi nasz RYWAL. Tak, właśnie RYWAL. Użyłam tego słowa celowo, ponieważ tak jak wcześniej staraliśmy się działać wspólnie (mam na myśli rozwiązywanie problemów, stawianie czoła przeciwnościom czy nawet dbanie o urozmaicenie naszego życia), tak w pewnym momencie wiele par zaczyna rywalizować. Na czym to polega? Trochę na takim przeciąganiu liny, które najpierw przybiera postać działania lub zaniechania działania, aby w późniejszym etapie rywalizacji wypłynąć jako potok słów, wyrzutów i licytowania się, kto zrobił więcej, a kto nie robił nic.

Jeśli nigdy tego nie dostrzegliście, a może zwyczajnie nie patrzyliście na relacje damsko-męskie w ten sposób, to spróbujcie poobserwować wasz związek, lub też inne dookoła, właśnie przez ten pryzmat. To przejawia się w zwykłych codziennych czynnościach. „Nie ugotuję dziś obiadu! Ciągle tylko ja gotuję, mam dość. Ciekawe co On wtedy zrobi? Jak będzie głodny, to bardziej doceni moje codzienne gotowanie!” „Nie wyjmę ze zmywarki, zawsze czeka na mnie, aż wrócę z pracy, jakby sama nie mogła tego zrobić. Zobaczymy, gdzie powkłada brudne naczynia”. „Ja planuję każdą naszą rocznicę, wakacje. Poczekamy, zobaczymy. Jeśli na nic nie wpadnie, to najwyżej będziemy siedzieć w domu. I nie mam zamiaru się do Niego odezwać choćby jednym słowem”. „Oczywiście samochodem jeździ, ale to ja muszę tankować i pojechać na myjnię. Ciekawe, jak jutro dotrze do pracy, gdy tym razem nie zatankuję”. Takie przykłady można mnożyć. Od tych nieistotnych aż do bardzo poważnych. Myślę, że tego typu nastawienie, jak każde tzw. niewłaściwe zachowanie, wynika z jakiejś niezaspokojonej potrzeby. Może w tym przypadku chodzi o poczucie zaopiekowania, o dostrzeżenie naszych starań i docenienie ich. Takie zwykłe „Dziękuję”. Za to, że zawsze dbasz o dom, że zawsze pomyślisz o obiedzie, za to, że nie muszę się martwić tankowaniem, że sprzątasz po moim gotowaniu itp. Ale także wyręczenie w tym, co z biegiem czasu już nam się sprzykrzyło. Chcemy, aby ktoś nas zastąpił, odegrał za nas rolę i chociaż na jakiś czas zdjął ciężar odpowiedzialności za to konkretne zadanie. Pisząc ciężar, mam na myśli bardziej to, co psychiczne niż fizyczne. Ciąży nam przecież nie sama czynność, ale potrzeba pamiętania, zaplanowania i myślenia o wszystkich szczegółach.

Każdy z nas chce, aby to jego potrzeby były zabezpieczone. Jeśli jednak patrzymy tylko na siebie i czekamy, aż druga strona zaspokoi nasze potrzeby, to możemy się spodziewać, że nasz współmałżonek przyjmie dokładnie taką samą postawę – jak w odbiciu lustrzanym. Co to spowoduje? Wyniknie z tego sytuacja patowa, w której każda ze stron stanie z założonymi rękoma i wyczekującą miną. Będziemy czekać na pierwszy krok w stronę naszych potrzeb, jednocześnie zamykając się na potrzeby kochanej osoby. Możemy to sobie nawet wyobrazić tak bardzo obrazowo: trudno jest zaopiekować się sobą nawzajem, jeśli nasze pięści są zaciśnięte, a ręce założone na piersiach. Nawet stojąc bardzo blisko jeden drugiego, będziemy się jedynie od siebie odbijać. Miłość zmusza do otwierania się na drugiego człowieka, do zapominania o sobie i stawiania potrzeb współmałżonka przed naszymi. Miłość na tym właśnie powinna polegać: na dbaniu o potrzeby drugiej osoby.

No dobrze, ale co będzie wtedy ze mną? Jeśli jedna strona troszczy się o drugą, ale ta postawa pozostaje nieodwzajemniona, to nie można mówić o miłości wzajemnej. Raczej o miłości własnej. W języku polskim są takie dwa trafne sformułowania, chociaż jedno już wyszło chyba z użycia. Częściej mówimy: kocham Cię. Ale dawniej mówiono również „kocham się w Tobie” albo bardziej o kimś mówiono „on się w niej kocha”. Właśnie: kocha „Ją” czy „się”? Może wcale on nie kocha jej, tylko kocha to, jak ona go kocha? Może tylko czeka na to, aby być kochanym, i nie potrafi dać nic w zamian.

Czy można temu jakoś zaradzić? Czy jest jakaś instrukcja dotycząca życia pod jednym dachem z drugą osobą? Niektórzy stawiają na życie na próbę. Mnie to nie przekonuje. Może się bowiem okazać, że z każdej próby wyjdziemy samotni, rezygnując ze związku tylko dlatego, że nie wiedzieliśmy, jak sobie poradzić z problemami. Tak naprawdę dużo daje już sama wiedza o tym, co może nas czekać. Przynajmniej nie będziemy zaskoczeni. W relacjach damsko-męskich ważne jest przede wszystkim rozumienie płci przeciwnej, a zwłaszcza uwarunkowań biologicznych konkretnych zachowań. Jako kobiety i mężczyźni funkcjonujemy inaczej w świecie, ponieważ jesteśmy inaczej skonstruowani – nie tylko na poziomie narządów płciowych. Świadomość tych różnic to już połowa sukcesu. Ponadto ROZMOWA. Jak krótkie byłyby filmy romantyczne, gdyby zakochani od razy ze sobą porozmawiali i wszystko na spokojnie wyjaśnili. Nie byłoby niedomówień, podejrzeń, wymownych spojrzeń, odrzucania połączeń i przepłakanych nocy.

Może więc zamiast na rywalizację i przeciąganie liny postawmy na współpracę i wzajemną troskę, zamiast na niewypowiedziane oczekiwania i niedomówienia – na szczerą rozmowę i wyjaśnienia. Nauczmy się mówić otwarcie, czego potrzebujemy, i nie traktujmy tego jako słabości. Odkrywając nasze potrzeby, dajemy drugiej osobie przestrzeń na to, aby bez obaw odkryła przed nami swoje. Otwórzmy ramiona, rozluźnijmy pięści. To pomoże nam przybliżyć się do tych, których kochamy.