Listopadowe święta to czas wzmożonego ruchu na drogach, chyba obok Bożego Narodzenia to czas największych przemieszczeń. Ludzie wracają w rodzinne strony, żeby odwiedzić groby zmarłych bliskich, spotkać się choć na chwilę z rodziną i dać zadość nie tylko suchej tradycji, ale pamięci o tych, których już nie ma, a to ważna część naszej tożsamości, choć często nie myślimy o tym w ten sposób, działamy podświadomie. W ogóle takie słowa jak tożsamość, pamięć nie są ostatnio na podium ulubionych zwrotów, ale również i wartości, oczywiście w odniesieniu do ich klasycznych znaczeń.
Eksplorując swoją tożsamość jako człowieka realizującego swoją drogę w określonym kontekście geograficzno-historycznym, jesteśmy poddawani bardzo dużej presji ze strony globalizującej popkultury, która każe nam szukać swoich korzeni poza takimi wartościami, jak rodzina czy naród, albo przynajmniej reinterpretuje te tradycyjne pojęcia. Nie chcę tutaj wylewać dziecka z kąpielą i całkowicie odsądzać od czci i wiary współczesne trendy, staram się stwierdzić jedynie fakt, że naród, rodzina, pamięć i tak rozumiana tożsamość są dla współczesnego świata pewnym przeżytkiem i pewnie taka jest kolej rzeczy. Świat się kurczy dzięki taniej, globalnej komunikacji. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak bliscy człowiekowi na drugim końcu świata jak obecnie.
Jednocześnie żyjemy jednak w świecie, który bardzo często jest relacyjną pustynią. Jesteśmy sami w tłumie ludzi, którzy mają podobnie jak my. I to jest największy paradoks dwudziestego pierwszego wieku. I to jest też przyczyna, dla której w przestrzeni publicznej dość mocno obśmiewamy tak zwany grobbing, obśmiewamy wytarte pogawędki o niczym nad grobami, wyśmiewamy kulturę „zastaw się a postaw się” na grobach, ale jednak coś nas w dalszym ciągu na te groby ciągnie. Coś każe nam stać w kilometrowych korkach, psioczyć na brak miejsc parkingowych i wysokie ceny zniczy i kwiatów, które ostatecznie i tak kupimy. To coś to podświadome ciążenie naszej tożsamości, którego nie można sprowadzić wyłącznie do zwykłej, bezmyślnej sztafety pokoleń i powtarzania fasadowych frazesów bez konieczności włożenia w to jakiegokolwiek wysiłku. Tu wysiłek jest, i to spory. Nawet pomijając już te uciążliwości logistyczne, to jednak dla wielu wysiłkiem jest konieczność spotkania się z ludźmi, których być może nie chce się na co dzień spotykać. Coś nas rokrocznie pcha w ich objęcia – podświadomie rozumiana tożsamość i pamięć.
Mamy głęboko zakorzenioną (jako naród) troskę o pamięć zbiorową o naszej martyrologii, powstańcach, wojnach. Czcimy pomniki i inne miejsca pamięci, a to wyrasta właśnie z tej podświadomej konieczności pamięci o swoich przodkach, bo to jest właśnie fundament naszej tożsamości jako narodu. Nasze czasem w świecie obśmiewane podejście do rodziny, pewna zaściankowość i konserwatyzm są gwarancją naszej tożsamości i myślę, że dopóki potrzebna będzie policyjna akcja „Znicz”, dopóki polskie cmentarze będą widoczne z lotu ptaka nocą dzięki tysiącom zniczy, dopóki będziemy obśmiewać styl ubierania się naszych ciotek albo cmentarnych sąsiadów, to jeszcze Polska nie zginęła.