Czasami zarzuca się współczesnemu człowiekowi zbytnie lenistwo intelektualne, emocjonalne, duchowe, poprzestawanie na małym, na tym, co materialne, wygodne, bezpieczne, niewymagające wysiłku. I pewnie w jakiejś części jest to prawda, ale też w jakiejś – prawda niepełna. Truizmem będzie powiedzieć, że życie na to nie pozwala. Jest wymagające. Co rusz zsyła niesprzyjające okoliczności, pokrzyżuje plany, zburzy skrzętnie budowane poczucie bezpieczeństwa. I człowiek nie ma wyjścia. Musi się wobec tego wszystkiego opowiedzieć – zaradzić, wymyślić, znaleźć sposób, strategię, zorganizować się, odnaleźć i tak dalej. I z jednej strony będzie to próba wpłynięcia na okoliczności, a z drugiej będzie to praca nad sobą, aby się przystosować. Tak, człowiek zdecydowanie nie jest leniwy.
Nic więc dziwnego, że wobec takich wymagań ze strony samego życia czujemy wyczerpanie i przeciążenie. Ale na życie obrazić się nie możemy. Co innego na ludzi. To już zupełnie inna historia. Bo przecież obecność trudnych ludzi wokół nas jest niezaprzeczalna. Do życiowych potyczek dołączają więc potyczki z niełatwymi – żeby nie powiedzieć wyniszczającymi – ludźmi: a to manipulantami, którzy zawsze znajdą nasz czuły punkt, żeby go potem wykorzystać; a to wiecznymi pesymistami, niezadowolonymi z życia, którzy zrobią wszystko, żeby i nam odebrać resztkę optymizmu i radości, jakby mieli na nie uczulenie; a to fanatykami różnego typu, którzy widzą tylko czubek własnego fanatyzmu i nie zostawią na tobie suchej nitki, jeśli owego fanatyzmu nie podzielasz; a to wiecznie przegrani, którzy potrafią jedynie żyć w roli ofiary, którą ktoś kiedyś dawno skrzywdził i zmarnował jej całe życie. Takie osoby współczesna psychologia nazywa toksycznymi. I zaleca trzymać się od nich jak najdalej. Charakteryzuje je jako osoby szkodliwe dla nas, bo wysysające z nas energię, obniżające poczucie własnej wartości, podcinające nam skrzydła, ciągnące ze sobą na dno. Zaleca się więc, żeby od takich ludzi stronić, trzymać się od nich jak najdalej, wyznaczać im jasne granice, nie wpuszczać ich do swojego życia. Prawo bytu w naszym życiu mają tylko ci, którzy nas wspierają, budują, wydobywają z nas to, co najlepsze – krótko mówiąc, wspierają nas życiowo. Czyli nasze anioły.
Ale z ludźmi jest chyba tak samo jak z życiem. Nie można się na nich obrazić… Nie zawsze da się od nich odwrócić lub ze swojego życia ich wyprosić. I może tak naprawdę wcale nie trzeba tego robić. Przynajmniej nie w każdym przypadku, może nawet nie w większości przypadków.
Psycholog Robert Betz nazwał takie osoby dużo sympatyczniejszym terminem, a mianowicie antyaniołami. To trochę takie przeciwieństwo naszych aniołów. Bo okazuje się, że możemy bardzo wiele zawdzięczać tak zwanym trudnym osobom. Nie jest sztuką i w życiu, i w relacjach zachowywać status quo, kiedy okoliczności nie wychylają się w żadną ze skrajności, kiedy ludzie są stabilni, przewidywalni i pasujący do naszych oczekiwań i możliwości. Jednak kiedy życie zaczyna zaskakiwać, rzucać pod nogi kłody, utrudniać, kiedy przestaje rozpieszczać, nie współpracuje, wówczas wyprowadza nas z naszych stref komfortu i zmusza do... rozwoju. Dokładnie tak samo jest z innymi ludźmi, tymi trudnymi. Tymi, którzy pomagają nam w rozwoju nie poprzez dobro, które ze sobą niosą, ale poprzez swój trudny charakter, słabości, poprzez swoje poglądy, schematy myślowe.
Każdą z tych relacji można odnieść do siebie i z każdej można się czegoś nauczyć. Dzięki naszym antyaniołom możemy uczyć się cierpliwości, kiedy za bardzo na nas naciskają, możemy uczyć się asertywności i poczucia własnej wartości, kiedy skaczą nam po głowie, możemy uczyć się dystansu, kiedy każde ich zdanie jest złośliwością i sarkazmem, możemy uczyć się zachowania spokoju, kiedy oni wybuchają, możemy uczyć się odpuszczania i rezygnacji z postawy waleczności, kiedy nas niesłusznie osądzają albo fałszywie postrzegają.
Każdy taka relacja, konfrontacja, przyjęta nie w postawie waleczności, ale z intencją zaprowadzenia harmonii (choćby w swoim wnętrzu), zmusza nas do rozwoju, do szukania nowych zasobów, nowych strategii, które zrównoważoną obciążenie, które te osoby ze sobą niosą. Oczywiście, aby rozwijać się przy antyaniołach i dzięki nim potrzeba dużo pracy nad sobą, a może i obecności innych aniołów. Potrzeba pewnej dojrzałości i ciągłego kształtowania siebie. Nie zawsze mamy takie możliwości, a więc i siły do wzrastania przy antyaniołach. Czasami wolimy anioły. Warto jednak spojrzeć na innych jako na dar, nawet jeśli bywają trudni. Warto jeszcze pamiętać o jednym – że czasami i my sami możemy być antyaniołami dla innych. Ale to już kolejny obszar do pracy nad sobą.