Wolność jest słowem odmienianym przez wszystkie przypadki. Jesteśmy gotowi bronić jej albo o nią walczyć, czasami stawiając jej wartość wyżej niż życie, czego dowodem jest chociażby bohaterstwo obrońców Ukrainy przed rosyjską nawałą. Ale i nasza historia obfituje w wolnościowe zrywy zarówno w starszych dziejach, jak i w tych najnowszych, powojennych. Walczyliśmy z najeźdźcami, okupantami, ale również ze zbrodniczym reżimem komunistycznym w latach 1944–89.

O takiej walce o wolność pięknie się pisze, bo to często historie romantycznego bohaterstwa, heroizmu przeczącego zdrowemu rozsądkowi, a co za tym idzie, atrakcyjnego dla literatury i sztuki. Wszyscy znamy bohaterstwo takich postaci, jak Tadeusz Kościuszko, Emilia Plater, ks. Ignacy Skorupka, Alek, Zośka i wielu, wielu innych, których życiorysy zostały unieśmiertelnione i wyniesione na piedestał. W tych owianych legendą życiorysach na pierwszy plan wysuwają się bohaterskie czyny, a bardzo często milczy się albo przesuwa na dalszy plan ich codzienność, trudy i wyrzeczenia, ale przede wszystkim relacje z najbliższymi, dla których strata lub poświęcenie bohatera były rodzinną tragedią. Walka o wolność ma więc również swoją drugą stronę, naznaczoną cierpieniem i niedostatkiem.

Oczywiście nie zawsze da się zważyć, czy poświęcenie w imię wartości przyniesie pożądany skutek, który przewyższyłby te niedostatki i cierpienie, ale nadal mimo wszystko są osoby, które takie ryzyko podejmują. Czy ci, którym się nie udało osiągnąć celu, są przegrani? Czy ich bohaterstwo było banalnym i niepotrzebnym gestem? Z całą pewnością nie. Myślę, że w takich sytuacjach ludzie nie kalkulują i nie zastanawiają się nad tym, czy to, co robią, ma sens w szerszym kontekście, ale powodowani odruchem serca, poczuciem niesprawiedliwości i palącą chęcią zmian, działają, nie oglądając się za siebie, bezinteresownie i wielkodusznie. Nie ma większej motywacji nad tę płynącą z wnętrza.

Popatrzmy jednak na wolność w drugim znaczeniu, tym mniej podręcznikowym i pomnikowym, na wolność od prywatnych obciążeń – od nałogów, toksycznych relacji, złych nawyków. Ile razy, przechodząc obok pomników bohaterów albo czytając żywoty świętych, myślimy, że byli oni bez skazy, od początku do końca wspaniali. Tak oczywiście nie jest. Bohaterskim czynom codzienności nikt nie stawia pomników. Nie tworzy się poematów na cześć trzeźwiejących alkoholików, żyjących w czystości seksoholików, na cześć zresocjalizowanych przestępców. I to jest oczywiście zrozumiałe w naszej kulturze, ale z drugiej strony, czy ta ich walka jest mniej heroiczna? Myślę, że nie jest, bo zwyciężyć z własnymi słabościami, wygrać własną wolność to też heroizm, ale rozliczany i doceniany indywidualnie, bo często nawet nie przez bliskich, z którymi relacje umarły wcześniej.

W naszej kulturze docenia się zdobywanie szczytów, odkrycia, poświęcenie dla innych, ale już niekoniecznie wychodzenie z głębokiego dołu porażki, nałogu i niedostatku. Dla tych drugich szczytem jest punkt startowy tych pierwszych. Głęboko wierzę, że przemiany, które następują w polskim społeczeństwie, nauczą nas samych bardziej doceniać swoje starania o poprawę własnego losu bez zapominania o szacunku i podziwie dla tych bohaterów historii, ale z uwzględnieniem szerszego kontekstu. Więcej prawdy o sobie oznacza też większą tolerancję na trudności innych, a do takiego społeczeństwa przecież chcemy zmierzać.