Matka wszystkich wad – pycha. To z niej wychodzą wszystkie inne wady i niedoskonałości naszego życia. Często jest tak, że pewne oceniające postawy, sądy i opinie są w nas tak głęboko zakorzenione, że nie mamy świadomości skąd się wzięły. Jestem przekonany, że gdybyśmy przeprowadzili próbę ich dekonstrukcji, dotarcia do ich fundamentów byłaby tam, w różnej formie i mocy, właśnie pycha, którą bardzo trudno jest zauważyć, bo oprócz kształtowania błędnych i szkodliwych postaw i ocen potrafi jak żadna inna wada zaślepiać tak serce, czyli nasze postrzeganie emocjonalne, jak i oczy, czyli nasz rozum. Potrzeba wzniesienia się na bardzo duży pułap, złapania dużego dystansu do siebie, żeby to dostrzec.
Pycha dotyka każdego z nas, bo każdy z nas chce widzieć siebie w lepszym świetle niż światło rzeczywistości i prawdy na nasz temat. Jesteśmy bardzo skłonni do tego, żeby się usprawiedliwiać. Bo przecież zawsze mieliśmy dobry powód, żeby coś zrobić. A jeśli sumienie nam to wyrzuca, bardzo szybko znajdujemy racjonalne wyjaśnienia naszego postępowania. Racjonalizacja to jest w ogóle mechanizm, który pozwala nam patrzeć w lustro bez głębszego wchodzenia w przyczyny naszych zachowań. To nasz mechanizm obronny, który wmawia nam, że nasze porażki, a więc cele, których nie osiągnęliśmy, są nieznaczące, że de facto nic się wielkiego nie stało. Nazywa się to często „kwaśnymi winogronami”. Inną odmianą tego mechanizmu są tak zwane „słodkie cytryny”, czyli wmawianie sobie, że przykrości, które nas spotkały, były w rzeczywistości przyjemne albo chociaż potrzebne i dobre dla nas. Próbujemy sobie wytłumaczyć przez ten mechanizm, często na poziomie bardzo nieuświadomionym, że nasze życie, podejmowane decyzje są ważne, dobre, wartościowe.
Nie ma w tym oczywiście niczego złego. To nasz naturalny mechanizm obronny przed zaburzeniami psychicznymi, depresją. Warto jednak być tego świadomym, dlatego że tylko wtedy jesteśmy w stanie wyciągać wnioski z naszych błędów, żeby nie popełniać ich znowu. Bo świadomość siebie to najważniejsza umiejętność w dzisiejszym świecie – moim zdaniem. To znajomość swoich zalet i wad pozwala nam na skuteczny rozwój, a jeśli się rozwijamy, potrafimy zyskać przewagę nad naszymi konkurentami, chociażby na rynku pracy.
No i właśnie – dochodzimy do konkurencji. Tutaj, w kontekście pychy, pojawia się jeszcze jedno oblicze racjonalizowania. Oblicze najgorsze z możliwych. Oblicze, które jest zaprzeczeniem rozwoju, zrozumienia siebie i zyskiwania świadomości. Mam tu na myśli szukanie winnych swoich porażek i niepowodzeń w innych ludziach. Nie przygotuję się do matury – wina nauczycieli. Nie zdążę z raportem dla szefa – wina współpracowników. Spowoduję stłuczkę – wina pasażera, bo mnie zagadał. Tego typu przykłady można mnożyć.
Jak często zdarza nam się uciekać w spychanie odpowiedzialności? Taka spychologia jest widoczna wszędzie. Nikt (albo prawie nikt) nie chce brać odpowiedzialności za porażki. Widać to zwłaszcza w świecie polityki – tej państwowej, ale również samorządowej. Każdy chce zrobić jak najlepiej, ale czasami nie wychodzi – wina opozycji, złych ludzi. Zasadniczo – tych innych.
Taki mechanizm jest bardzo łatwy do zastosowania, tym bardziej że obwiniony nie bardzo ma jak się bronić. Tego typu oskarżenia, nieracjonalne, emocjonalne i mające na celu zepchnięcie odpowiedzialności z siebie padają często na podatny grunt ludzi, którzy stosują te same metody. Wydaje mi się, że to jest klucz do zrozumienia popularności tego mechanizmu. Kiedy widzimy, że inni zrzucają winę na swoje otoczenie, mamy przykład, że i nam tak wolno, że to jest mechanizm obowiązujący w naszym społeczeństwie.
Osoby, które same biorą odpowiedzialność za swoje czyny, nadal są traktowane jak dziwacy, szaleńcy czy tacy, którzy nie mają nic do stracenia. Pokutuje poczucie, że dopóki możesz, to odpychaj od siebie odpowiedzialność. Przepraszaj dopiero, jak jesteś przyparty do muru, ale daj poznać po sobie, że robisz to z przymusu.
Dopóki tego typu zachowania będą społecznie akceptowalne i będą stanowić pewnego rodzaju rozwiązanie wzorcowe, dopóty nie stworzymy wspólnoty opartej na wzajemnym zaufaniu. A badania pokazują, że Polacy nie ufają już nawet swoim rodzinom. To wielki kryzys społeczny, który wynika z głęboko zakorzenionej pychy, która wykwita w cwaniactwo i egoizm.
Pokora to cecha, która jest remedium na ten kryzys. Ale pokora ze względu na swoją niepopularność cichość i nieatrakcyjność nigdy nie zrobi takiej kariery. Ale to ludzie pokorni zmieniają świat na lepsze, właśnie w cichości, niepopularności i nieatrakcyjności. Czy stać nas na to, żeby iść pod prąd?