Ten tekst będzie stanowił niejako wstęp do moich dalszych dywagacji na temat małżeństwa. W związku z tym, że temat nie jest łatwy, nie można go zamknąć w jednym artykule. Trudno też wyjaśnić pewne kwestie, nie odwołując się do samego zamysłu tej instytucji i jej podstawowych zasad. Miewam czasem takie sytuacje, zwłaszcza gdy poznaję nowych ludzi, a oni dowiadują się o moim zaangażowaniu w życie Kościoła, że zadają mi poważne pytania natury religijnej. Jednocześnie oczekują szybkiej i krótkiej odpowiedzi. Mam rozwiać ich wątpliwości tu i teraz, ponieważ w swoim życiu nie mają czasu, aby poświęcać go na takie sprawy. Inni natomiast pytają nie po to, aby wysłuchać wyjaśnień, lecz jedynie po to, aby sprowokować, może wyprowadzić z równowagi i użyć swoich słów jako wytłumaczenia własnych decyzji. W obu tych przypadkach tak naprawdę jestem na straconej pozycji. Dlatego właśnie chcę zacząć od początku.

Małżeństwo jest jednym z tematów, które poruszają i dzielą ludzi. Różne środowiska mają swój własny obraz czy może bardziej wizję tego, jak powinno wyglądać oraz na jakich zasadach funkcjonować. To jeszcze nic złego. Źle dzieje się dopiero, gdy jedni domagają się zmiany myślenia u drugich, a także uznania, że sami do tej pory żyli w błędzie. A można przecież żyć obok siebie, bez wchodzenia z butami w życie innych, bez krytykowania i bez wymuszania zmiany myślenia. Niestety, z doświadczenia wiem, że nie zawsze rozmówcy podpierają się rzeczowymi argumentami, niestety częściej są to raczej słowne przepychanki. Bez gruntownej wiedzy pozostaje jedynie wnioskowanie oparte na własnych obserwacjach, a te są zawsze subiektywne.

Już od dłuższego czasu można zaobserwować trend, który polega na tym, że tzw. ślub kościelny biorą osoby zupełnie niezgadzające się z podstawowymi założeniami tego sakramentu. Co więcej, pary te często nie wiedzą, że ich przekonania są sprzeczne z zasadami wiary, a jeśli wiedzą, bardzo starannie je ukrywają. Gorzej, że są księża, którzy przymykają oko na takie zachowanie. Gdy z mężem przygotowywaliśmy się do zawarcia małżeństwa, a było to 17 lat temu, czekając na spisanie protokołu przedślubnego, usłyszeliśmy radę od pary siedzącej obok. Ludzie, którzy zupełnie nas nie znali i nic o nas nie wiedzieli, poczuli się w obowiązku ostrzec nas słowami: „Tylko nie mówcie, że mieszkacie razem, bo nie dostaniecie tej karteczki do spowiedzi”. Nie mieszkaliśmy razem, nie przyszliśmy po karteczkę. Sakramentów nie przyjmuje się po to, aby zebrać kolekcję karteczek. Według Pisma Świętego małżeństwo jest związkiem między kobietą i mężczyzną i od samego początku zajmuje szczególne miejsce w planach Stwórcy. Chrystus ponadto podniósł je do godności sakramentu, to znaczy nadał mu wyjątkowy status i uświęcił swoją Obecnością. Jest to więc święty związek, przez który można uzyskać szczególne łaski, ale nie może być traktowany w sposób magiczny. Samo zawarcie „ślubu kościelnego” nie załatwia sprawy. Tym bardziej gdy sami zainteresowani są mało świadomi i przyszli tylko po karteczkę, a spowiedź i komunię przyjęli w sposób świętokradczy (np. zatajając grzechy).

Gdy więc mówimy o małżeństwie sakramentalnym, powinno ono dotyczyć tylko tych par, które chcą złożyć przysięgę przed Bogiem i w obecności kapłana. Taki wybór ma wynikać z głębokiej wiary, która z kolei pociąga za sobą wewnętrzne przekonanie o słuszności zasad i celu, jaki przyświeca wspólnemu życiu. Coraz częściej jednak młodzi chcą żyć po swojemu, uważając zasady Kościoła katolickiego za przestarzałe, niepotrzebne, bezsensowne czy nawet absurdalne. To przekonanie jest gdzieś zasłyszane, a potem powtarzane przez wiele osób zupełnie bezkrytycznie. Gdy rozmawiam o małżeństwie z uczniami, słyszę „Proszę pani, tak się nie da”. Nie da się wytrwać w czystości do ślubu, nie da się nie stosować antykoncepcji po ślubie, nie da się wytrzymać ze sobą do końca życia, nie da się nie zdradzać małżonka, nie da się nie okłamywać tej drugiej strony... Wnioskują tak z obserwacji. A obserwują tych, których mają najbliżej. Może rodziców, może ciocie i wujków. Poza tym na dużym i małym ekranie trudno już trafić na film, w którym jest pełna, szczęśliwa rodzina. Współczesny świat lansuje zupełnie inny model.

Czy w takim razie należy całkowicie odejść od katolickiego modelu i wymagań z nim związanych? Czy naprawdę nikt nie wierzy, że jednak może się udać? Nie bez powodu w tytule wspomniałam o OŁTARZACH. Słowo OŁTARZ w dosłownym rozumieniu oznacza miejsce, obecnie przeważnie jest to stół kamienny lub inny, na którym składa się ofiary. Ofiarom zaś zawsze towarzyszy jakaś intencja – w tym przypadku mamy na myśli udane i szczęśliwe małżeństwo. Takie, w którym to nie my mamy wytrwać, lecz chcemy, aby ono trwało nieprzerwanie. Pytanie jednak brzmi: co jesteśmy w stanie poświęcić, aby nasze małżeństwo układało się, jak należy. Czy raczej wolimy być egoistami i zamiast wzajemnej miłości pielęgnować miłość własną, myśleć tylko o tym, aby zaspokoić swoje potrzeby, nie licząc się z potrzebami drugiej osoby? Ile jesteśmy gotowi zainwestować, aby od samego początku dobrze przygotować się do nowej roli i nowych obowiązków, które na nas spadną?

W małżeństwie sakramentalnym mowa jest o trzech ołtarzach. Są nimi: EUCHARYSTIA, STÓŁ I ŁOŻE MAŁŻEŃSKIE. Może wywoływać zdziwienie zestawienie obok siebie właśnie tych trzech elementów. Gdy się jednak chwilę zastanowimy, zrozumiemy, że są one niezwykle ważne w życiu małżeńskim. Oczywiście znaczenie Eucharystii zrozumie tylko osoba prawdziwie wierząca, ale wagę pozostałych przedmiotów będących na wyposażeniu każdego domu powinien rozumieć każdy. Ich znaczenie nie jest dosłowne, kryje w sobie głęboką treść, którą postaram się przybliżyć w następnych artykułach. Już teraz wyjaśnię, że nie jest ona zarezerwowana jedynie dla katolików, ale można ją odczytywać również poprzez pryzmat psychologii. Nie wybiegajmy jednak za bardzo do przodu. Wszystko w swoim czasie i w odpowiedniej kolejności.

ciąg dalszy nastąpi...