Trudy codzienności potrafią niejednego człowieka złamać, wpędzić w smutek, znużenie czy zniechęcenie. Jednak są takie sytuacje, które ciągną się przez długie miesiące i ciężko upatrywać światełka w tunelu, by miało się coś zmienić, polepszyć. A jednocześnie jesteśmy żonami, mężami, ojcami, matkami, córkami i synami i na tym polu nie chcemy mieć strat. Czasem próbujemy ukryć swoje permanentne zmęczenie i zasmucenie, jednak nasze dzieci potrafią odczytywać nasze emocje jak nikt inny. Niełatwo ukryć przecież nasze łzy, niechęć do zabawy, brak zainteresowania czymkolwiek. Niekiedy budzimy się i kładziemy się, odczuwając wciąż silne napięcie, które niestety nie przechodzi. Tracimy poniekąd kontrolę nad swoim ciałem, myślami. Pracujemy na najwyższych obrotach, jednak nie odczuwamy żadnych pozytywnych rezultatów naszych wysiłków. A co gorsza, trudno nam podejmować racjonalne decyzje, ponieważ nie zauważamy już szansy na polepszenie czy jakichś rozwiązań. Taki przedłużający się stan powinien być dla nas sygnałem, że warto zadbać o siebie. Niestety, czasami sami przed sobą zaprzeczamy naszej kruchości, niedyspozycyjności. Czujemy wstyd i nie chcemy przyznać się, że może potrzebujemy już pomocy.
Niestety nasze gorsze samopoczucie – czy w konsekwencji może już depresja – nie pozostaje bez wpływu na całą rodzinę. Wszelkie kryzysy odbijają się na naszych dzieciach i można to zauważyć w ich zachowaniu. Raz są wycofane, smutne, by za chwilę reagować z większą intensywnością, nierzadko przekraczając ustalone granice i normy. Ta dwoistość zachowań jest najpewniej reakcją na stres rodzica. Dzieci widzą, cierpią i przeżywają to samo doświadczenie, co dorośli. Niestety zdarza nam się, że obarczamy je wówczas zbyt wieloma obowiązkami bądź takimi, które nie powinny w ich wieku mieć miejsca. Tkwimy też w błędnym przekonaniu, że dzieci niczego nie zauważają czy nie rozumieją. Dzieci widzą i wbrew pozorom wiele rozumieją jak na swój wiek. Widzą doskonale nasze kłopoty małżeńskie, zbyt wysokie wymagania wobec nich, kłótnie, których nie powinni być świadkami, nasze frustracje, nieszczęścia, kłopoty zdrowotne. Niestety, tkwiąc w takim przekonaniu, dopuszczamy się ignorowania głosu dziecka. Zdarza się, że pomijamy je w naszych rozmowach, planach, traktując je nieco na doczepkę. To może mieć daleko idące konsekwencje w życiu dorosłym, gdy nasze dzieci będą wchodziły w toksyczne relacje. Nie traktując dzieci poważnie, jednocześnie oczekujemy, że będą zachowywać się dojrzalej, „grzecznie”. Karzemy dzieci za robienie rzeczy, które akurat są typowym zachowaniem dzieci. Nie warto zmuszać je, by dorastały przed czasem, i naszym obowiązkiem jest, by temu zapobiec. Owszem, czasem nasze kłopoty rodzinne nie dają wyboru i dziecko poniekąd musi szybciej dorosnąć. Wówczas trzeba się liczyć, że będzie ono miało kłopoty z utożsamieniem się z rówieśnikami.
Kiedy sami jesteśmy w kryzysie, który nas blokuje, bądź znamy rodziców niedających sobie rady z codziennością, wycofanych, może już sięgających po różnego rodzaju używki, z pesymistyczną wizją świata, z poczuciem beznadziei i braku wpływu, najważniejsze jest, by dać im poczucie, że się o nich troszczymy, że jesteśmy obok, gotowi pomóc. Dobrze jest zapewnić ich, że są dla nas ważni, że jesteśmy ich sojusznikami. Nie radzić, nie zaprzeczać, nie oceniać, nie zapewniać, że to przejściowe, że każdy przez to przechodził, nie mówić, że będzie dobrze i dadzą radę. A co, jeśli może być gorzej? A co, jeśli wcale nie będą mieć siły, by podejmować trud walki? Nasza obecność przy nich jest najważniejsza. A ich starania z pewnością dadzą poczucie bezpieczeństwa ich dzieciom.
Najważniejsze w tymże kryzysie jest, by pomóc odnaleźć rodzicom poczucie sprawczości oraz tego, że zawsze warto być uważnym na swoje potrzeby. Bo tylko tak będą mogli zapewnić o tym swoje dzieci, a to z pewnością jest dla rodziców priorytetem, bo bardzo boimy się zawieść swoje dzieci. Czasami więc wystarczy wysłuchanie, przytulenie czy wyrażenie empatii, a czasami potrzeba konkretnej pomocy, jak np. pomoc w codziennych obowiązkach, wsparcie w znalezieniu specjalisty, stworzenie planu wyjścia z kryzysu. Taki rodzic ma prawo sam zadecydować, jakiego wsparcia będzie oczekiwał. Do niczego nie należy namawiać na siłę. Owszem, pewnie zdarzają się skrajne sytuacje, kiedy zauważymy, że zagrożone jest jego czy innych członków rodziny zdrowie lub życie. Wówczas potrzebna jest interwencja odpowiednich służb.
To, w jaki sposób my, rodzice, będziemy sobie radzić z trudnościami, będzie rzutowało na to, jak z trudnościami czy porażkami będą sobie radziły nasze dzieci. Przede wszystkim powinniśmy pozwolić dzieciom być dziećmi oraz unikać doświadczania ich sytuacjami dorosłych. Nie oznacza to ukrywania sytuacji trudnych, ale raczej nieignorowania ich, niezaprzeczania, że jest wszystko dobrze. Trzeba szczerze nazwać to, co się dzieje. Dzieciom należy się prawda w postaci pokazania im, że świat nie jest idealny, że zdarzają się przykre sytuacje. A na nie dorośli reagują właśnie złością, gniewem, smutkiem, płaczem, zamartwianiem się. A jednocześnie, że można sobie z tymi sytuacjami radzić, raz lepiej, raz gorzej. Lepszy jest przekaz, że nad emocjami możemy zapanować, niż ich ukrywanie. Ponadto nie należy trzymać dzieci pod kloszem. W ten sposób pozbawiamy je nauki ważnych umiejętności niezbędnych w dorosłym życiu. Nie będą przygotowane na niespodziewane i przykre doświadczenia, na ciężar i natłok przeróżnych emocji. A pierwsze trudności mogłyby je przytłoczyć. Albo będą reagować agresją, albo ciągłym zamartwianiem się. Nierozwiązany kryzys rodzica to kryzys dziecka. Wspierajmy się!