Oczekuje się, że dziecko, które przestępuje progi przedszkola, zna tzw. magiczne słowa: przepraszam, proszę, dziękuję. Zazwyczaj tak jest. Każdy rodzic stawia sobie za punkt honoru tak wychować dziecko, by umiało się należycie zachować w określonych miejscach i sytuacjach. Jest to pewien etap socjalizacji dziecka, który poprzez interakcję z rówieśnikami, ogólnie otoczeniem z domu czy spoza niego, nabywa pewne wzorce zachowań, poznaje normy i system wartości. To wszystko brzmi bardzo górnolotnie, ale zdarzają się nam takie sytuacje, kiedy zachowanie naszych dzieci powoduje, że mamy ochotę zapaść się pod ziemię – czy to w przedszkolu, czy w restauracji, czy w kościele, czy na koncercie, a może u cioci na imieninach. Zasadniczo nasze dzieci powinny wiedzieć, jak należy się zachować. To dlaczego tego nie robią? Czy robią nam na złość? Czy mają tak krótką pamięć?

Żadne z powyższych stwierdzeń nie jest właściwe. Owszem zdarza się, że na nasze kolejne upomnienia dziecko reaguje odwrotnie, niż tego oczekujemy. Tylko dlaczego? Tak, złości go to, że nie może zachowywać się swobodnie. Denerwuje się, że stale przerywamy mu dobrą zabawę, a przecież przez chwilę był cicho w kościele, stał, siedział, słuchał, jak prosiliśmy. Zauważyłam, że czasami nie warto zwracać na pewne rzeczy stale uwagi, bo skutek prawie zawsze jest odwrotny. To jak z pierwszym przekleństwem wypowiedzianym przez dziecko. Pierwszy raz, no cóż, albo nam się wymsknęło, albo gdzieś zasłyszało. Jednak nie miało nic złego na myśli. Zapewne dane słowo ładnie brzmi, jak się je wypowiada. Kiedy stale mówimy, by go nie powtarzało, zaczyna go nadużywać. Dobrze jest spytać dziecko, czy wie, co oznacza dane słowo, i wytłumaczyć mu, że może nim kogoś skrzywdzić. 

Czy to oznacza, że w ogóle nie powinniśmy reagować na nieodpowiednie zachowania naszych dzieci? Myślę, że wiele zależy od ciężaru przewinienia. Czasem warto przed pójściem do restauracji czy kościoła wyjaśnić dziecku, co je tam czeka, jak powinno się zachować. Kiedy czekamy na swój posiłek w restauracji, najtrudniejsze jest samo czekanie. Dobrze wtedy zająć dziecko jakąś zabawą słowną. U nas to się sprawdza. W kościele z kolei trudno dziecku usiedzieć w miejscu przez godzinę. Małe dzieci nie mają obowiązku uczestniczenia we mszy świętej. Jednak kiedy już z nami są, nie strofujmy ich stale. Ja pozwalam czasem, by dzieci obeszły kościół wewnątrz. Zazwyczaj zainteresuje je jakiś obraz, figura, później o tym w domu rozmawiamy. Nie róbmy sobie wyrzutów za każde nieprzewidziane zachowanie dziecka. To przecież wciąż są dzieci. Reagujmy, kiedy naprawdę robią komuś lub czemuś krzywdę, kiedy przeszkadzają tak, że trudno skupić się już na czymkolwiek. I najlepiej byłoby robić to ze względnym spokojem, by nie zaogniać ich reakcji.

Ustalenie samych zasad nie wystarczy. Lepiej, by kulturalne zachowanie dzieci wynikało ze zrozumienia danej sytuacji, a nie przymusu. Żeby chciały współpracować albo wiedziały, że dane zachowanie jest nie tyle pożądane, ile mile widziane ze względu na drugiego człowieka. Jak mówił Janusz Korczak: „Wszystko, co osiągnięte tresurą, naciskiem, przemocą, jest nietrwałe, niepewne, zawodne”. Nasze upominanie, skarcenie za niepowiedzenie „dziękuję” czy „słucham” czasami nie działa albo dziecko powie dla świętego spokoju, a za chwilę i tak o tym zapomni.

W przypadku małych dzieci, w wieku przedszkolnym, twarde zasady może i zadziałają. Niemniej jednak lepiej jest poinformować dziecko, jak powinno się zachować. Czyli zamiast kazać się przywitać, powiedzieć, że wchodząc gdzieś, witamy się poprzez powiedzenie „dzień dobry” czy „cześć”, skinienie głową czy może podanie ręki. Taka informacja nie jest przymusem, ale wskazówką. Daje dziecku różne możliwości. Z doświadczenia wiem, że nie od razu to zadziała. Wszystko zależy od dziecka temperamentu, śmiałości czy otwartości. To, że czasem nie chce się na przykład przywitać, nie musi od razu oznaczać, że jest niegrzeczne czy niekulturalne. Aczkolwiek trudno mi czasem przełamać nieśmiałość naszego syna, zwłaszcza w stosunku do osób sobie znanych, jak dziadkowie czy panie z przedszkola. Wierzę, że nadejdzie taki moment.

Nie ukrywajmy, nauka dobrych manier zależy w dużej mierze od nas samych. Dziecko bierze z nas przykład. I wystarczyłoby, abyśmy sami zawsze zachowywali się kulturalnie, z szacunkiem do siebie nawzajem. I nie może to być zachowanie nadęte, sztuczne. Ważna jest w tym wszystkim swoboda. Co więcej, od dzieci wymagamy w tej materii znacznie więcej aniżeli od siebie czy innych dorosłych. Jeżeli sami będziemy ignorować pewną poprawność w zachowaniu, dzieci nie będą miały potwierdzenia wymaganych przez nas zasad. Prosty przykład: każemy siedzieć przy stole podczas posiłków bez telewizora i telefonu, a jednak często sami łamiemy tę zasadę, bo coś jest pilnego do załatwienia, tylko szybko coś musimy sprawdzić.

Dzieci najłatwiej uczą się przez zabawę. Pamiętam, że pewne sytuacje, jak przywitanie się w przedszkolu, ćwiczyliśmy z synem, zwyczajnie odgrywając rolę. Poza tym dobrze tłumaczyć dzieciom sytuacje, które może napotkać na podwórku, w przedszkolu. Omawiać różne nasze reakcje na daną sytuację. Jak nasze zachowanie może być przez innych odbierane i jak ono może na innych wpływać. Dzięki temu dziecko może być w pewien sposób przygotowane na różne reakcje ludzi.

Agnieszka Stein – psycholog dziecięca, bardzo częsta podkreśla, że kara czy nagroda za określone zachowanie dziecka jest niestety słabą strategią do nauki dobrych manier. Stygmatyzuje dziecko, wpędza w poczucie winy, ale też nie pomaga dziecku zrozumieć, co tak naprawdę źle czy dobrze zrobiło. Zauważa, że dziecko, któremu ciągle zwraca się uwagę za nieodpowiednie zachowanie, nie będzie używało zwrotów grzecznościowych, ale z kolei będzie wymagało ich od rodziców, rówieśników. "Takie dziecko […] nie zaczyna bójek, bo nie wolno bić, ale zawsze oddaje, kiedy czuje się sprowokowane” (A. Stein, Dziecko z bliska). Poza tym dziecko najporządniej wychowane – „tresowane” – częściej jest agresorem wśród rówieśników.

Już na koniec warto podkreślić, że dzieci często dostają od nas sprzeczne komunikaty. Nie można się bić, ale wolno oddać. Nie powinno się komuś przeszkadzać albo nadużywać czyjejś uprzejmości, a jednocześnie nie można być takim nieśmiałym czy „dzikim”. Trzeba się dzielić, ale zabierać innym zabawek już nie. My, dorośli, żyjemy już w świecie konwenansów, poprawności politycznej. Umiemy kłamać, kiedy przynosi nam to korzyść. Dzieci są szczere, nie rozumieją naszych dorosłych zasad. I nie warto ich za szybko wprowadzać na nasze tory. Trzeba im dać możliwość przejścia całej drogi rozwoju w swoim tempie. Dlatego nie powinno nas dziwić czy zawstydzać zachowanie dzieci, kiedy powie komuś, że go nie lubi, że mu się coś nie podoba czy coś mu nie smakuje. To jego prawdziwe odczucia. Nie ma w tym krzty fałszu. To trochę przykra refleksja, ale mam wrażenie, że my, dorośli, żyjemy w świecie zakłamania. Może i posiadamy dobre maniery, ale czy potrafimy być szczerzy jak nasze dzieci?